Top 10: Pisula i 2013 rok na wielkim ekranie
2013 rok przeszedł już do historii. Twardy to był skurczybyk, finezyjny, momentami zwykły cham. Potrafił wbić kosę w żebro, żeby zaraz po tym uprawiać słodką miłość. Kinowo jednak, praktycznie nieustannie, obsypywał widzów interesującymi produkcjami. Dziele się więc teraz listą filmów, które najbardziej złapały mnie za serducho. Oparta jest na datach polskich premier + dodałem jeden obraz, który nie odwiedził polskiego rynku na żadnym nośniku aż do stycznia (zawód, będący wynikiem tej decyzji dystrybutora, podobno cofnął się w czasie i zburzył Mur Berliński. Serio).
1. WYŚCIG, reż. Ron Howard
Produkcja, która wzięła mnie całkowicie z zaskoczenia. Nie jestem fanem motoryzacji, ale trafiłem do kina na urodzinowy seans i przez dwie godziny siedziałem jak zaczarowany. Ron Howard po raz kolejny udowodnił, jak dogłębnie rozumie działanie materii filmowej. Uczeń genialnego Rogera Cormana ma świadomość tego, że moc kinowego widowiska tkwi w emocjach, a historia pojedynków Hunta z Laudą jest nimi wypełniona po brzegi. Dwaj diabelnie charyzmatyczni aktorzy elektryzują ekran, fabuła perfekcyjnie dawkuje napięcie, a zdjęcia są przepiękne. Reżyserowi udało się wyśmienicie udźwignąć legendę, a ja podczas seansu chłeptałem łapczywie spływającą z ekranu magię kina.
2. STOKER, reż. Park Chan-wook
Od czasu wczesnych filmów Briana De Palmy, nikt tak umiejętnie jak Park nie uchwycił klimatu filmów Alfreda Hitchcocka. Pomiędzy Wasikowską i Goode mocno iskrzy, a kolejne sceny wypełniane są po brzegi niepokojem, oniryczną atmosferą oraz suspensem. Dodatkowo całość jest przesycona subtelnym erotyzmem, bez epatowania fujarami i golizną (a przecież w filmach brytyjskiego mistrza zawsze chodziło głównie o seks, powiedzmy sobie szczerze). Piękna laurka dla wielkiego twórcy, a jednocześnie w pełni świadomy film autorski. Koreański reżyser rozwija się perfekcyjnie. Czekam na więcej.
3. TO JUŻ JEST KONIEC, reż. Edward Wright
Wyśmienite połączenie dramatu, komedii, sci-fi oraz obrazu apokaliptycznego. Na ekranie cały czas widać, jak naturalnie współpracuje ze sobą grupa starych znajomych Wrighta. Lubię, gdy kino rozrywkowe skupia się na tym, aby zainteresować widza postaciami, zamiast ustawiać na planie manekiny i ukrywać ich niedoskonałości pod tonami czerstwego humoru oraz efektów specjalnych. To angażujące i emocjonujące brytyjskie kino najwyższych lotów, a także piękne zakończenie trylogii Cornetto. To własnie ta produkcja czekała długo na polską premierę (i ukazała się pod takim samym tytułem jak inna apokaliptyczna komedia...). Nie ma się jednak czemu dziwić - żyjemy w państwie, w którym dystrybutor tłumaczy brak Escape Plan w kinach tym, że w naszym pięknym kraju jest za mała liczba fanów Stallone'a i Schwarzeneggera (mam nadzieję, iż kiedyś usłyszycie o tych niszowych aktorach. Jeden zazwyczaj gra kozła, a drugi milczenie)...
4. GRAWITACJA, reż. Alfonso Cuaron
Kto nie widział w kinie, niech żałuje. Ostatnio podczas dyskusji ze znajomym, doszedłem do wniosku, że film Cuarona jest jednym z tych obrazów, do których nie chcę wracać. Boję się, iż straci on swoją niezwykłość oraz magię, która zamknęła mnie w przestrzeni kosmicznej. To nie był seans filmu, a głębokie przeżycie. Irytowała mnie Sandra Bullock, kuły uproszczenia fabularne, ale TA wizja kosmosu, zdjęcia, reżyseria, a także niesamowite wyczucie Meksykanina, sprawiły, że nie potrafiłem nawet drgnąć podczas oglądania. Jedna z produkcji idealnie potwierdzających to, że mały ekran oraz Internet jeszcze długo nie mają szans przeciwstawić się ciemności sali kinowej.
5. KRÓLOWIE LATA, reż. Jordan Vogt-Roberts
Pełna energii opowieść o dojrzewaniu, przypominająca w pewien sposób fenomenalne Stań przy mnie. Nie ma tu głośnych imprez czy spółkowania na króliczą modłę, czym przesiąkło młodzieżowe kino XXI wieku. Dostajemy za to przepiękne leśne okolice, trudy dorastania, wymyślny rodzaj buntu, szczeniacką miłość, trudną przyjaźń, wspaniałą oprawę muzyczną, tony emocji, tyle samo błyskotliwego humoru, a ukoronowaniem tego pysznego posiłku jest Nick Offerman oraz grupa utalentowanych dzieciaków. Film z gatunku tych, które odmładzają na chwilę widza – typ produkcji rzadko już spotykany.
A Biaggio to jeden z najdziwniejszych bohaterów, jaki pojawił się na wielkim ekranie – bez dwóch zdań.
6. PACIFIC RIM, reż. Guillermo Del Toro
Blockbuster, który prezentuje nam wszystkie ograne motywy w tak przemyślany sposób, że w ogóle nie przeszkadzały mi pewne uproszczenia. Komiksowe postacie wsiadają do wielkich robotów i tłuką jeszcze większe potwory tak, jak robiły to w moich marzeniach. Piękna strona wizualna (projekty Jaegerów!), świetna muzyka, niesamowita dynamika oraz Idris Elba, który mówi, że „dzisiaj zakończymy Apokalipsę” (a ja mu wierzę, zawsze). Szarlotka z adrenaliny, polana truskawkową nostalgią.
7. DJANGO, reż. Quentin Tarantino
Quentin zebrał doborową ekipę i zrobił to, co Tarantiny potrafią najlepiej. Znów bawi się w postmodernistyczne gierki, tapla w swoich ulubionych gatunkach, a ja cieszę się jak dzieciak. Bękarty wojny są lepszym filmem, ale nowy obraz Amerykanina to nadal przeraźliwie dobre kino, które pokazuje, iż z westernu nadal można wiele wyciągnąć.
8. IRON MAN 3, reż. Shane Black
Shane Black zagrał wszystkim na nosie i z komiksowej produkcji zrobił klasycznego akcyjniaka, w rytmie komedii kumpelskiej. Film zjadł moje nastoletnie serduszko i dorosłą, brodziatą duszę. Kultowy scenarzysta nie próbował udawać, że tworzy arcydzieło, zamiast tego skupił się na maksymalnym podkręceniu eskapistycznej strony filmowego widowiska. Iron Man 3 to czysta, bezpretensjonalna, ale jednocześnie błyskotliwa zabawa. Dodatkowo jeden z twistów pokazuje, jak wiele może jeszcze zaskoczyć w tak wyświechtanym schemacie. Pojawiają się oczywiście pewne zgrzyty i sytuacje, kiedy niewiarę trzeba zawiesić dosyć mocno. Można je jednak porównać do komara, który w piękny letni dzień truchta po skórze tymi swoimi chudymi odnóżami, po czym odlatuje bez ukłucia. A my o nim zapominamy, ciesząc się słońcem. Black znowu wyrwał mnie z rzeczywistości na kilkadziesiąt minut. Moja recenzja na FILM.ORG.PL
BTW Komiksowy Mandarin to szósta liga superzłoczynienia i wstydliwa pozostałość Zimnej Wojny. Nigdy nie był największym przeciwnikiem Iron Mana, bo to miejsce jest od zawsze zarezerwowane dla Tony'ego Starka. Bardzo się cieszę, że scenarzyści spróbowali wyjść poza schemat, robiąc z nieudolnie wykreowanej postaci coś zaskakującego.
9. LABIRYNT, reż. Denis Villeneuve
Obsadowa bomba, która nieustannie kojarzy mi się z małomiasteczkową wersją niedocenionego Zodiaka – zimny klimat produkcji, nihilistyczny wydźwięk, powolne odkrywanie kolejnych kart oraz wyciąganie trupów z szafy, to bardzo fincherowskie zagrywki. Villeneuve udowadnia po raz kolejny, że jest jednym z ciekawszych współczesnych twórców, a Roger Deakins powinien w końcu otrzymać tego cholernego Oscara, bo jego zdjęcia to absolutna ekstraklasa Fabryki Snów. Mocne kino, któremu nie zaszkodziła hollywoodyzacja niektórych elementów.
Plus, to najlepszym film z Lokim w zeszłym roku.
10. RALPH DEMOLKA, reż. Rich Moore
Animacja z wielkim sercem. Temat można było z łatwością zarżnąć, ale twórcy idealnie wyważyli poszczególne elementy produkcji – postacie dobrze się uzupełniają, sentymentalna podróż przez historię gier wideo nie przysłania fabuły, akcja jest niezwykle dynamiczna, a emocje rozsadzają ekran. Zachwycający, wizualnie i dźwiękowo, mariaż dwóch przenikających się od zawsze mediów.
Ciekawe zestawienie. Z całej listy nie widziałem jescze trzech filmów, w tym uhonorowanego pierwszym mijescem, w tym zestawieniu "Wyścigu". Uwielbiam "Zodiaka" więc nie mogę się już doczekać seansu "Labiryntu". "Django" na siódmym to dopiero zaskoczenie. ;)
OdpowiedzUsuńIron Man 3 - to się uśmiałem.
OdpowiedzUsuńZnaczy z tego, że znalazł się w tym zestawieniu, bo na filmie nic śmiesznego nie było.