Recenzja: Wieczne zło - Wojna w Arkham

10:03 Julian Jeliński 0 Comments



Gdy z okładki straszy cię wielki Bat-Bane, momentalnie sięgasz po tom, oczekując dobrej zabawy, sporego dystansu do poważnego klimatu oraz niejednego żartu z Batmana i jego mrocznorycerzowania. Pytanie zatem – czy "Wojna w Arkham" spełnia te oczekiwania?


Gdybym miał odpowiedzieć jednym słowem i szybko zakończyć recenzję, napisałbym: TAK. Po sprawie, kupujcie komiks, do widzenia Państwu.

Dobrze, już dobrze. Napiszę więcej. "Wojna w Arkham" to poboczna historia dziejąca się w ramach wielkiego wydarzenia DC – „Wiecznego Zła”, które objęło sporo ponad 100 numerów praktycznie każdej wychodzącej wtedy serii. Najprościej opisać je pytaniem: „co by było, gdyby złoczyńcy przejęli władzę na Ziemi?”. Dodajmy do tego równoległe wymiary, starożytne demony, piekło, portale ukrywające się w mitycznych przedmiotach, odniesienia do historii biblijnych, złą Ligę Sprawiedliwości oraz oczywiście kosmitów - najlepiej fioletowych - i mamy miksturę, za pomocą której odpowiedziano na to pytanie.

„Wieczne Zło” najczęściej traktuje siebie zbyt poważnie, co przy natłoku dosyć naciąganych pomysłów na kolejne „zła” czyni ten crossover momentami ciężkostrawnym daniem. Na szczęście „Wojna w Arkham” praktycznie zignorowała większość nawiązań do głównej serii i Syndykatu Zbrodni, koncentrując się na stworzeniu małego światka Gotham, odciętego od reszty świata i żyjącego własnym życiem (jednocześnie wyśmiewając lekko tą „samowystarczalność” małej ojczyzny Batmana).

Odpowiedzialny za scenariusz Peter Tomasi zdecydował się skonstruować nowe bezbatmanie Gotham na masie ukochanych przez fanów złoczyńców. Na fotelu burmistrza posadził Pingwina (co jest dość oczywiste), który rządzi i dosłownie dzieli miasto na dzielnice, którymi mogą gospodarować wedle uznania m.in. Strach na Wróble czy Man-Bat. Jednak ta sielanka niedługo się skończy, ponieważ z daleka obserwuje ich nie kto inny jak Bane, którego „sny o wielkości” prowadzą na statki pełne oddanych mu żołnierzy (czasem lekko wzbogaconych jadem), z kursem prosto do Arkham, by odzyskać miasto, które jest mu (a jakże by inaczej) przeznaczone. Czy biedni złoczyńcy utrzymają swój delikatny ekosystem zła? Czy Bane dołączy do nich, a może stanie się kolejną plagą upadającego Gotham? I w końcu – co wspólnego z tym wszystkim ma strój Batmana i dlaczego Bane uprawia na okładce cosplay?



Tak w skrócie przedstawia się fabuła „Wojny w Arkham”. Jak widać, już sam pomysł aż prosi się o zrobienie kilku kroków w tył, by nabrać odpowiedniego dystansu do tego, co zaraz przeczytamy. I Tomasi zrobił tych kroków może nawet kilkanaście. Dlatego „Wojna w Arkham” nie udaje, że jest czymś więcej niż zabawną, lekką wymówką do pokazania efektownych pojedynków, żartowania z konwencji batmanowej, pokazania prawdziwego sensu „Wiecznego Zła” i przerysowania przypominającego nam cudowne lata 90.

Ktoś może narzekać na „głupie” rozwiązania fabularne, stanowiące wymówkę dla taniej bitki, czy brak dobrego psychologicznego uzasadnienia działań superzłoczyńców. Ale zastanów się: czy oczekujesz powagi, głębi i analiz psychologicznych od komiksu, w którym [SPOILER ALERT] banda złoczyńców zażywa jad Bane’a, mutuje w przerośniętych wrestlerów (nawet takie drobinki jak Mad Hatter i Scarecrow) i zaczyna się lać przez pół komiksu z Banem? „Wojna w Arkham” to komiks w duchu exploitation, nie dający się (na szczęście) wciągnąć w myślenie typu „traktuj wszystko poważnie”, którym za często karmią nas włodarze DC.



„Wojna w Arkham” to nie tylko zgrywa z konwencji. To także sporo zabawnych perełek, ponieważ Tomasi prześmiewa samą ideę Batmana (i Robina), wpychając w jego ciuchy Bane’a i w dodatku pokazując, jak dobrze mu te fatałaszki pasują. Warto zwolnić, gdy trafia się na kadry z Banem i Szponem, bo możemy przegapić takie perełki, jak nasze nowe Dynamic Duo dosiadające koni i pędzące na spotkanie z przeznaczeniem. Tomasi nie zapomniał pośmiać się także z trzeciej części trylogii Nolana i zakamizelkowanego Bane’a-wyzwoliciela.



Jeżeli pamiętasz, że „Wojna w Arkham” nie jest integralną częścią „Wiecznego Zła”, a osobną historią wykorzystującą nadarzającą się okazję, by zaserwować nam dużo pulpowego komiksu, satyry i celowego przerysowania, będziesz się bawił przednio. Jeżeli zaś chcesz powagi w stylu serii
"Batman – Mroczny Rycerz", to się zawiedziesz. Mnie taki "Zguba" kupił - z chęcią sięgnąłem po ten tom kolejny raz. I nie oczekiwałem rewolucyjnych historii ani przełomowych wydarzeń. Ot, stary dobry BatBane.

Ocena: 3,5/6

Tytuł oryginału: „Forever Evil: Arkham War”
Scenariusz: Peter J. Tomasi
Rysunki: Graham Nolan i Scot Eaton
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
Oprawa: twarda
Liczba stron: 204
Komiks dostępny: TUTAJ

0 komentarze: