Recenzja: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #94 - Hulk: Spalona ziemia
Przyzwyczajeni do pochłaniania historii o zielonym Hulku, otrzymaliśmy tom poświęcony nie tyle innej jego wersji kolorystycznej (np. szarej), co całkiem innej postaci, która stała się Czerwonym Hulkiem i w dodatku pałała nienawiścią do oryginalnego wielkoluda. Czy stworzenie kolejnego Hulka to dobry pomysł? I jak prezentują się jego przygody zawarte w 94. tomie Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela? Przekonajmy się.„Spalona ziemia” kontynuuje historię zapoczątkowaną przez Jepha Loeba, który postanowił dać nam nowego Hulka - inteligentniejszego, kontrolującego swoje przemiany, czasem używającego broni i początkowo będącego złoczyńcą, współpracującym z M.O.D.O.K-iem i Leaderem. Wielką niespodzianką miało być wyjawienie tożsamości Red Hulka, który okazał się być generałem Thaddeusem „Thunderboltem” Rossem, znanym wrogiem Bannera, próbującym go pojmać od ponad czterdziestu lat. Sam pomysł obrócenia sytuacji i sprawienia, by osoba nienawidząca Hulka sama się w niego przemieniła jest ciekawy i daje scenarzystom sporo miejsca na zabawę konsekwencjami, dylematami moralnymi, a także świetną wymówką dla niezłej nawalanki dwóch wielkich mięśniaków. Zresztą wystarczy przypomnieć, że Czerwony przyjął się i jest często przez twórców Marvela wykorzystywany po dziś dzień. Nie ukrywam też, że zdecydowanie wolę Rossa jako Hulka, niż Betty Ross przemieniającą się w Red She-Hulk, czy Rainbow She-Hulk.
Ale odchodzimy od tematu. W „Spalonej ziemi” nie zawarto pierwszych przygód Czerwonego, tylko historię, która wydarzyła się po tym, jak Loeb przestał pisać Hulka. Tytuł przejął Jeff Parker i tworzył „redemption story” o tym, jak Red Hulk musi dowieść, że także potrafi być bohaterem, a przecież wszyscy herosi wciąż pamiętają go jako superzłoczyńcę. Niestety, choć sam pomysł jest niezły, to jednak okazuje się tylko wymówką do pokazania starć z Iron Manem, Thorem, Namorem czy „zwykłym” Hulkiem. Postawa bohaterów jest uzasadniona tym, czy już walnęli Red Hulka, czy jeszcze nie: jeżeli nie, to nie ufają mu i go nie lubią/nienawidzą; jeżeli tak, to „wciąż mu nie ufają, ale się przekonują” (nie liczymy w tej chwili Namora). Odkrywcze. I prawie odświeżające. Prawie.
W tomie od WKKM dostajemy nie tylko „Spaloną ziemię”, ale i dodatek w postaci numeru #30 Hulka, który niestety jest równie mało pomysłowy. Na Ziemię wraca jeden ze starych przeciwników Bannera i najpierw mierzy się z Czerwonym, potem oryginalnym, a na końcu obaj muszą połączyć siły, by go pokonać. Logiki brak, emocji brak – ot, kilka zabawnych kadrów. Nic więcej.
„Spalona ziemia” z 2008 roku nie stanowi zatem niezbędnego tomu dla fanów Bruce’a Bannera, ani nawet fanów porządnej rozwałki. Jeżeli miałbym odszukać jakiś powód, by jednak dodać 94. tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela do swojego prywatnego zbioru, to byłby nim fakt przedstawienia przygód Red Hulka polskim fanom, których polscy dystrybutorzy nie rozpieszczali w tym względzie (choć Egmont odrobinkę nadrobił, dając nam słaby tom "Thunderbolts"). No i efektowne okładki poszczególnych numerów, które jednocześnie potwierdzają jednak, że jedynym celem historii było pokazanie jak Red Hulk leje się z superbohaterami (lejo się, to komiksy się sprzedadzo).
Podsumowując: czytanie tego tomu nie boli, nie poraża wizualnie, ani fabularnie. Ot, szybkie czytadło na wolne popołudnie. Jak jednak będziecie woleli w tym czasie po prostu patrzeć się w sufit – nic nie stracicie.
OCENA: 2,5/6
Wielka Kolekcja Komiksów Marvela - Hulk: Spalona ziemia
Tytuł oryginału: Hulk: Scorched Earth
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Strony: 184
0 komentarze: