Top 6: Świeże komiksy z Marvel.NOW, które zdecydowanie warto poznać.

16:57 Unknown 5 Comments



Marvel wydaje miesięcznie jakieś trzy miliardy komiksów, czasami cztery. Spora część z nich odrzuca już na poziomie okładki, inne dopiero po pierwszej stronie. W tym kotle znajdują się oczywiście również serie bardzo dobre lub po prostu solidne. Czasami jednak podążamy za największymi markami – Avengers, X-Men, Spider-Man – i gdzieś tam w kolorowym tłoku znikają małe perełki, które przy ograniczonych budżetach czytelników skazane są na odejście do krainy ciemnych piwnic. Dlatego chciałbym polecić wam kilka tytułów z nadmuchanej do granic możliwości bańki .NOW, żyjących sobie gdzieś na uboczu uniwersum – unikających przeciągniętych crossoverów, nie wymagających od nas znajomości 450 innych historii i zapewniających po prostu dobrą zabawę.


Oczywiście znajdą się tutaj rzeczy w jakiś sposób powiązane z największymi markami, ale są – według mnie – na tyle samoistne, że bezproblemowo tworzą własne narracje w obrębie świata Marvela. Dlatego też nie uwzględniałem tutaj takich miesięczników jak np. „All-New X-Men” lub „Guardians of the Galaxy” Bendisa, które są praktycznie komiksowymi prostytutkami.

MOON KNIGHT (v5, v6 albo nawet v7... najnowszy, Ellisa)
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Declan Shalvey
Ilość numerów: 5+ (run zamknie się w sześciu numerach)

Brytyjski scenarzysta to fenomen, który superbohaterski mit przerabiał już na najbardziej popieprzone sposoby (BARDZO polecam „The Authority”, „Supergod” i „Black Summer” – wszystkie sprowadzają historie o trykociarzach na galaktycznie błyskotliwy poziom groteski). Dlatego z góry wiadomo, że każdy jego nowy projekt będzie uciekał przed sztampą jak najbardziej tylko się da. Z Moon Knightem wiąże się również to, że jest on postacią z gruntu ellisową: to psychopatyczny schizofrenik z osobowością mnogą, czujący jednocześnie dziwny pociąg do heroizmu oraz będący awatarem egipskiego bóstwa.

Ellis umiejętnie omija ograniczenia głównego nurtu. Rezygnuje z rozłożonego na kilka numerów wątku fabularnego, prezentując czytelnikom kilka one-shotów – różniących się diametralnie pod względem tematyki (podobnie jak w czasie swojej pracy nad "Secret Avengers" v1 #16-21). Marc Spector w niewielkim stopniu przypomina swoje poprzednie wcielenia. Staje się na kartach opowieści twardym, tłukącym przestępcze pyski detektywem – jakby żywcem wyciągniętym z dziwacznego filmu noir – starającym się zamieniać trykot na idealnie skrojony garnitur, a „księżycowy” samolot na śnieżnobiałą limuzynę. Całość zostaje oczywiście zanurzona w typowych fiksacjach scenarzysty, związanych z transhumanizmem czy hipernarkotykami.

Oddzielne brawa należą się Declanowi Shalvey’owi, tworzącemu chyba najdynamiczniejszy komiks Marvela od lat – każda scena walki jest tutaj dopracowana do perfekcji i zaskakująca w swojej choreografii (wrażenie robi szczególnie numer #5, będący połączeniem scen akcji z „Oldboya” i bijatykowej konstrukcji pionowej, znanej z „Gry śmierci”, „The Raid” lub „Dredda”), co w połączeniu z niezwykle skondensowanym scenariuszem (ograniczającym dialogi do niezbędnego minimum) sprawia, że całość w większym stopniu przypomina film akcji niż komiks.

SUPERIOR FOES OF SPIDER-MAN
Scenariusz: Nick Spencer
Rysunki: Steve Lieber
Ilość numerów: 15+

Seria będąca – przynajmniej w założeniach – przypadkową fanaberią Marvela, podpinającą się pod popularność „Superior Spider-Mana”. Na szczęście dla czytelników, okazało się, że Nick Spencer miał niezwykle przemyślany pomysł na tę serię. Główną obsadę komiksu stanowią c-klasowe miernoty, którymi w przeszłości Parker pozamiatał większość ulic Nowego Jorku – notoryczny kłamca Boomerang, żeńska wersja Beetle’a, Speed Demon, Shocker oraz Overdrive. I właśnie ta ich przeurocza pierdołowatość stanowi o sile komiksu, który jest fenomenalną komedią o zdeprawowanych pechowcach. Poznajemy ich codzienne życie, wypełnione spotkaniami w zagrzybionych piwnicach, wypadami do podrzędnych barów, wzajemnym podkładanie sobie świni, kuriozalnymi wątkami romantycznymi, nieudolnymi przestępstwami czy scysjami z mafijnymi bossami, którzy nic nie sobie nie robią z ubranych w rajtuzy dziwaków. Szalona zabawa trzecim planem Marvela, połączona z inteligentnym humorem, interesującymi postaciami i świetnymi dialogami. Zdecydowanie najbardziej świeży pomysł Marvela od lat.

IRON FIST: THE LIVING WEAPON
Scenariusz: Kaare Andrews
Rysunki: Kaare Andrews
Ilość numerów: 4+


Kanadyjski scenarzysta, który coraz śmielej udziela się w innych mediach, po raz kolejny podchodzi do przygód klasycznego superbohatera w niezwykle oryginalny sposób. Po zaprezentowaniu czytelnikom intrygującej i nihilistycznej starości Petera Parkera w „Spider-Man: Reign” (gdzie m.in. doprowadził do śmierci Mary Jane poprzez… swoje radioaktywne nasienie), zabrał się za kontemplowanie życia Żywej Broni z magicznego miasta K'un L'un. Postać ta – będąca dzieckiem mody na orientalne kino kopane lat 70. – miała ostatnio spore szczęście do scenarzystów: najpierw Ed Brubaker (z pomocą Matta Fractiona) odrestaurował jego świat we wspaniale wystylizowanej serii „Immortal Iron Fist”, a później Danny Rand przez kilka lat był członkiem wygadanej ekipy New Avengers, podlegającej dialogom Briana Michaela Bendisa. Andrews obiera diametralnie inny kierunek – jego bohater jest wypalonym milionerem przeżywającym kryzys wieku średniego, który musi powrócić do zniszczonego mistycznego miasta. Rand jest odpowiedzialny za upadek adoptowanego domu, ponieważ będąc pochłoniętym życiem w metropolii zaniechał swoich obowiązków. Seria dopiero wystartowała, ale już po kilku numerach zapowiada się na ciekawą opowieść o odkupieniu oraz odzyskiwaniu radości z zakładania trykotu.


Główna zaletą serii są jednak rysunki Andrewsa – szczodrze korzystającego z ikonografii kina noir, perfekcyjnie planującego walki, umiejętnie operującego oszczędną paletą barw (głównie czerwień, czerń i żółć) oraz zmianą stylów (przeszłość Danny’ego zaprezentowana jest za pomocą ilustracji imitujących stare pomięte opowieści obrazkowe).


MS. MARVEL v3
Scenariusz: G. Willow Wilson
Rysunki: Adrian Alphona
Ilość numerów: 6+


Ach, ten komiks mógł okazać się okrutnym zakalcem, ponieważ miał do tego wszelkie predyspozycje. Głównonurtowy Marvel wprowadza do swojego uniwersum nieletnią pakistańską superbohaterkę? Amerykanie piszący o muzułmanach? W założeniach wszystko wskazywało na dwa możliwe rozwiązania: niezamierzona stereotypową parodię albo nieumiejętne oraz siłowe wbijanie czytelnikom ciekawostek o „tych obcych”. Ostatecznie jednak wyszła z tego świetna opowieść w duchu fenomenalnych „Runaways” Briana K. Vaughana, bardziej skupiona na prezentowaniu problemów zagubionej (ale jednocześnie niezwykle charyzmatycznej) nastolatki niż epatowaniu orientalnym kolorytem. Oczywiście, czasami sposób prezentowania pakistańskich tradycji jest łopatologiczny, ale w ogólnym rozrachunku na pierwsze miejsce wysuwają się ciekawe i zróżnicowane postacie oraz wyważony humor. Marvel po raz kolejny udowadnia, że problematyczne nowości potrafi przedstawić w sensowny oraz subtelny sposób – udało się z Milesem Moralesem, Kamalą Khan (urocza tradycyjna aliteracja), a nawet czarnoskóry Nick Fury Jr. coraz bardziej zyskuje unikalny głos. Dlatego z otwartymi rękami czekam na żeńskiego Thora.


LOKI: AGENT OF ASGARD 
Scenariusz: Al Ewing
Rysunki: Lee Garbett
Ilość numerów: 5+


Gargantuiczna popularność filmowego Lokiego doprowadziła w końcu do narodzin jego solowej serii komiksowej. Na szczęście nie jest to brutalne przenoszenie filmowej wizji na kolorowe karty, a za całością stoi całkiem solidny pomysł. Loki jest tutaj młodym chłopakiem (doprowadziły do tego wydarzenia z ostatniej serii „Young Avengers” – nie trzeba jej znać przed lekturą solowych przygód Aza, ale warto), stającym się agentem Asgardu – swoistym Nickiem Furym złotego królestwa. Oczywiście ma w tym wszystkim swój cel i nie robi nic pro bono.

Al Ewing wyraźnie nakreśla wewnętrzny konflikt bohatera, który nieustannie siłuje się ze swoją naturą. Jest bożkiem kłamstwa, świetnie bawi się w swojej skórze, ale cały czas musi uważać, aby nie przekroczyć pewnych granic. Zresztą jego umiejętności kreowania skomplikowanych konfliktów są podstawą fabularną serii i zostają wykorzystane do aranżowania zaskakujących zwrotów fabularnych. To piekielnie zabawna komedia, podlana lekkim dramatem, która ma swój niezwykle oryginalny styl.

Plus: Poniższy t-shirt Thora powinien zostać jego oficjalnym kostiumem.


SECRET AVENGERS v3
Scenariusz: Ales Kot
Rysunki: Michael Walsh
Ilość numerów: 5+

Scenarzysta tego tytułu ma przed sobą ciekawą przyszłość. Dla DC napisał jedyną dająca się czytać historię w zrewitalizowanej wersji „Suicide Squad” (numery #20-23), a tutaj udało mu się wprowadzić nowe życie w ostro zajechaną markę. Wziął do siebie „przyziemnych” bohaterów związanych z S.H.I.E.L.D. (Hawkeye, Spider-Woman, Black Widow), dodał do nich prominentnych agentów tej organizacji (Maria Hill, Nick Fury Jr. i Phil Coulson) oraz… M.O.D.O.K.A., po czym kazał im wypełniać najbardziej absurdalne tajne misje w świecie Marvela. Czego tu nie mamy? Bujanie się po kosmosie, stresy pourazowe, super-szczury, mordercze roboty, seksowną ninja-zabójczynię i latające samochody. Całość jest dokładnie tym, czym POWINNI być serialowi „Agents of S.H.I.EL.D.”. Dodatkowo zrobienie z tego dziwacznej komedii ciekawie oddziela całość od gromkopierdnego klimatu głównych serii z Mścicielami. 

Najważniejszy jest jednak Władimir – gadająca bomba z depresją i tendencjami samobójczymi. John Carpenter lubi to.
BONUS: ALL-NEW X-FACTOR
Scenariusz: Peter David
Rysunki: Carmine Di Giandomenico
Ilość numerów: 11+


To w pewien sposób naturalna kontynuacja poprzedniej serii z X-Factor – zmieniła się tylko obsada. Peter David jest geniuszem podle inteligentnej i zabawnej kreacji postaci, gdzie główna siła całości leży w rozmowach o pierdołach przy kawie (jak w życiu). Komiks nie potrzebuje dodatkowej reklamy, ponieważ scenarzysta zawsze trzyma solidny poziom, a także pisze tę solidną serię od prawie dekady (a nawet dłużej, licząc krótki romans z „X-Factor” w latach 90. i miniserię „Madrox”).


Plus: Koty, dużo kotów.


5 komentarzy:

  1. <3 za Moon Knighta! Zdecydowanie najlepszy z całego zestawienia. Za to ani trochę nie pacnęły mnie Loki i All New X-Factor.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo interesujące zestawienie które pokazuje, że współczesny Marvel jest bardzo różnorodny, jeśli tylko swoje zainteresowania przeniesiemy gdzieś poza główne serie Avengers i X-Men. Na tej liście brakuje mi jedynie Hawkeye'a, który idealnie pasowałby do pozostałych tytułów. Warte uwagi są także solowe serie Magneto, Daredevila, Black Widow i Punishera, ale to już pozycje, które nie wychodzą tak bardzo poza konwencję superhero.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moimi ulubionymi komiksami Marvela są Avengers. Bardzo podobają mi się też filmy na podstawie tego uniwersum. Posiadam nawet kolekcję gadżetów - https://4gift.pl/gadzety/gadzety-filmowe/avengers-infinity-war-gadzety-z-filmu/ związanymi z tymi produkcjami. Moją ulubioną postacią z świata Avengers jest Iron Man.

    OdpowiedzUsuń
  4. Z Marvela imho Deadpool to jedyne co można oglądać bez grymasu

    OdpowiedzUsuń