Strażnicy Galaktyki (2014)

11:18 Robert Sienicki 4 Comments


Na wszelki wypadek gdybyście mieszkali na drugim końcu wszechświata i ta informacja jeszcze do was nie dotarła - „Strażnicy Galaktyki” są fantastyczni i zasługują na nasze pieniądze. 

Nowy film z Marvel Studios zabiera nas w całkowicie nowe miejsca, których nie mieli (jeszcze) okazji zwiedzić członkowie Avengers. I choć obie drużyny z pozoru wydają się podobne, to nic bardziej mylnego, bo kosmiczna zbieranina składająca się ze złodzieja, morderczyni, dwóch zbirów i psychopaty robi wszystko po swojemu, co zapewne nie spodobało by się ziemskim herosom. Komiksowych „Strażników Galaktyki” nigdy nie czytałem. Ba, cała kosmiczna strona tego uniwersum była mnie jeszcze nie do końca odkryta, co sprawiło, że na film czekałem nawet bardziej niż na inne produkcje z tej stajni, gdyż absolutnie nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. I zostałem kupiony. Całkowicie i doszczętnie. Jako fan kinowego Uniwersum Marvela miałem już wysoko postawioną poprzeczkę oczekiwań, a regularnie nakręcany hype powodowany zalewającymi Internet klipami i zwiastunami (które oczywiście musiałem klikać, bo jakże by inaczej) nie pomagał mi w racjonalnym nastawieniu się na fakt, że film z niosącym gigantyczną spluwę szopem, któremu towarzyszy mówiące jedynie trzy słowa chodzące drzewo może nie być spektakularnym sukcesem. A teraz, po obejrzeniu filmu i przespaniu paru godzin, aby w głowie wszystko się na spokojnie ułożyło, siedzę przed komputerem i trochę jestem skołowany. Skołowany, ponieważ nie sądziłem, że recenzja „Strażników Galaktyki” będzie dla mnie tak trudnym tekstem do napisania. Bo jak tu się skupić i wykrzesać z siebie parę zdań konstruktywnej krytyki, gdy w głowie cały czas odtwarzane są fragmenty obejrzanego wczoraj filmu, a na usta cisną się naraz wszystkie piosenki nagrane na kasecie Petera Quilla. 



Mówiąc krótko: najnowszy film Marvela jest dobry. Bardzo dobry. Po raz kolejny Studio udowadnia, że w swoim zbiorze ma naprawdę ciekawe postacie z którymi można opowiedzieć bardzo wiele różnorodnych historii. Po dość poważnym politycznym thrillerze jakim był „Zimowy żołnierz” otrzymujemy film inny tak bardzo jak tylko się dało (mimo iż oba zawierają spadający z nieba gigantyczny statek w finale. Szczegół.). „Strażnicy” są czymś innym niż dotychczas widzieliśmy. Bohaterowie nie są grzeczni, nie działają ze szczerej potrzeby czynienia dobra, a sam film czerpie garściami z klasycznych filmów przygodowych, które wszyscy kochamy. Bo tym właśnie są kinowi „Guardians of the Galaxy” - Przygodą. Czystą i bezpretensjonalną przygodą, która porywa nas już od pierwszych minut (no, może drugich, bo jak na film Marvela to pierwsza scena filmu jest dość mocna). Nie uświadczymy tutaj długich i ponurych przemów o tym jak warto jest być bohaterem i co niesie ze sobą ratowanie świata. A jeśli film zaczyna wchodzić na melodramatyczne tony robi to tylko po to, by chwilę później obrócić całą scenę w rozluźniający atmosferę żart. Każdy niesie ze sobą bagaż złych doświadczeń. Koniec płakania. Każdy ma jakieś trupy w rodzinie – mówi jeden z bohaterów wyznaczając nowy kierunek dla kina superbohaterskiego.


I chociaż mógłbym zacząć przyczepiać się do szczegółów - do tego, że James Gunn nie ma jeszcze wprawy w kręceniu scen akcji i zdecydowanie lepiej wychodzą mu sceny „przegadane”. Mógłbym narzekać, że Ronan Oskarżyciel nie był do końca wykorzystany i niebezpiecznie wchodził na teren zarezerwowany dla bezpłciowych przeciwników jak Malekith z drugiego „Thora”, albo że Thanos, którego kolejne cameo było wyczekiwane od kiedy tylko ujrzeliśmy jego uśmiech w trakcie napisów do „Avengers”, wyglądał dość sztucznie, a jego złote wdzianko trochę trąciło kiczem. Zapewne gdybym usiadł na spokojnie i się uparł, to znalazłbym więcej rzeczy, które można by wytknąć temu filmowi palcem. Ale nie czuję takiej potrzeby. „Strażnicy Galaktyki” zabawili mnie lepiej niż inne filmy w tym roku. I nawet nie zamierzam wymyślać jakiegoś ładnego zdania podsumowującego film na koniec recenzji. 

Po prostu pójdę zobaczyć go jeszcze raz


PS: #SPOILER Ciekawe ilu ludzi nie znających postaci ze sceny po napisach będzie wieszało psy na Disneyu, że kazał Marvelowi wrzucić Donalda.

4 komentarze:

  1. @ spoiler
    jak byłem w kinie bardzo mało osób zostało w kinie i rzeczywiście po ogólnym WTF wnioskuje że nikt nie wyczaił że to Howard.
    Zastanawia mnie tylko jedno, scena po napisach zwiastowała kolejny film, czyżbyśmy mieli wkrótce obejrzeć film z kaczorem w roli głównej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie stawiałbym na to swoich pieniędzy. James Gunn powiedział, że Howard jest tam dla zabawy, bo uwielbia tę postać. Jego obecność to jawny easter egg i mrugnięcie okiem dla fanów. Nic poza tym.

      Usuń
  2. Prędzej daje nadzieję na większą rolę pewnego ruskiego psa-telepaty w sequelach. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie w scenie po napisach bardziej ucieszył powrót Cosmo, bo skapnęłam się, że to on dopiero gdy przeczytałam jego imię w napisach końcowych.
    A filmem jestem zachwycona, był wszystkim, czego oczekiwałam. Jedyna jego wada dla mnie to to, że teraz sypnie się mnóstwo gadżetów, ale na wszystkich Rocket będzie w tym pomarańczowym wdzianku, zamiast w niebieskim mundurze, w którym go najbardziej lubię. Tak, to dla mnie najpoważniejsza wada.
    Ten film był w pytkę, kupuję blureja zaraz po premierze.

    OdpowiedzUsuń