Wypierz mnie jak w filmie, czyli pokolenie wilgotnej skarpety
W dzieciństwie pranie zawsze było dla mnie sztuką mistyczną, wymagającą regularnych podróży do Tybetu, by tam moczyć ubrania w sadzawce życia i ziołach nieśmiertelności. Do czasu pewnej filmowej sceny…
Rok 1995. Premiera Batman Forever. Filmu niedocenionego niczym wąsy Toma Atkinsa. Małego arcydzieła komiksowych adaptacji, które z pełną uroku energią wrzuca Batmana z powrotem w objęcia kampu. Pewne twory popkulturowe zwyczajnie muszą funkcjonować sinusoidalnie, aby zachować świeżość, a połowa lat 90. – czas absolutnego przesytu wszystkim, zmierzająca do piekła bohaterów kawalkada żywych mięśni i monstrualnych pistoletów – zwyczajnie wymagała od Batmana przeproszenia się z czasami Adama Westa i Srebrnej Ery komiksu. Należy też pamiętać, że to właśnie szalony demiurg Schumacher odpowiada za sukces trylogii Nolana. Więc Joela to wy szanujcie.
Wracając jednak do pralniczego wątku: w jednej ze scen Dick Grayson (jeszcze z nastawieniem złego chłopca), mimo sprzeciwów Alfreda, zaczyna rozwieszać swoje pranie. I jak to robi! W tym momencie doprowadzanie brudnych ciuchów do porządku stało się dla mnie prawdziwą sztuką walki. Nauką, która pozwoli mi przeżyć wszelkie zagrożenia, jakie rzuca pod nogi perfidne życie. Bo wszystko jest osiągalne, jeśli potrafisz nogą wieszać majtki na sznurku.
Ale to nie koniec wilgotnej historii. Po latach, gdy uświadomiłem sobie, że nigdy nie przygarnie mnie bogaty starszy mężczyzna, który biega po nocach w kostiumie nietoperza i przebiera nieletnich chłopców w zielone speedosy (nie żebym chciał, ale znając komiksy to była jedyna droga), zobaczyłem Dreadnaughta (1981) – film akcji podporządkowany zjawiskowemu okładaniu się po pyskach, zanurzony w najlepszych latach kinematografii z Hong Kongu (gdy stała w rozkroku między przechodzącym powoli na emeryturę Chang Chehem a rodzącą się Nową Falą, sygnowaną nazwiskami Johna Woo, Tsui Harka czy Ringo Lama). Obraz Yuen Woo-pinga, starego wyjadacza kina z wykopem (Pijany mistrz), ma scenę, która jednocześnie zniszczyła dla mnie legendę robinującego Chrisa O’Donnella oraz… ją usprawniła. Yuen Biao (dobry przyjaciel legendarnych Jackiego Chana i Sammo Hunga, zdecydowanie może stać z nimi w jednym szeregu, szczególnie, że w tym filmie zaliczył ustawową fryzurę „na Bruce’a Lee” i był kaskaderem mistrza w Wejściu Smoka) pokazuje, jak naprawdę powinno się rozwieszać pranie.
Z całą tajemną wiedzą wyniesioną ze wszystkich azjatyckich klasztorów, główny bohater robi cuda z mokrymi materiałami. Czy Schumacher podkradał coś z tej sceny? Ewidentnie. Pewnie widział azjatycki oryginał, bo moda na sztuki walki była swojego czasu w USA przepotężna, a sam twórca czuje kino gatunkowe. Faktem jest jednak to, że przeszczepianie tak udanych rozwiązań było po prostu wymagane i spełnił on tylko swój reżyserski obowiązek. Jeśli nie Schmuacher, to ja musiałbym to zrobić (kto wie, może Pranie po polsku jeszcze rozświetli ciemność sali kinowej?).
Następnym razem, gdy będziecie wyciągać mokre ciuchy z pralki, przypomnijcie sobie, że z odrobiną wyobraźni możecie przeżyć coś mistycznego.
Bonus: Trochę inne ujęcie pralniczych przygód i jednocześnie najlepszy film z Punisherem. Każdy moment jest dobry, żeby przypomnieć Dirty Laundry.
0 komentarze: