Top 10 (+1): Pisula i 2014 rok na wielkim ekranie

20:33 Unknown 0 Comments

Rok 2014 był bardzo dobry pod względem ilości naprawdę pysznego celuloidu. Każdy miesiąc przynosił nam jakieś perły, dlatego, bez większych akrobacji wprowadzających, prezentuję swoją listę filmów, które w jakiś sposób najbardziej chwyciły mnie za voyeurystyczne gardło (wyznacznikiem jest polska premiera, jednak nie dotyczy to produkcji omijających nasze państwo):
1. GOŚĆ (THE GUEST), reż. Adam Wingard
Po pierwsze, Dan Stevens jest przerażająco hipnotyzujący, a przy tym podle konsekwentny w swojej roli. Dawno nie widziałem takiego czarowania małymi detalami. Boję się go i równocześnie chcę się z nim napić piwa. Po drugie, muzyka to arcydzieło. Od czasu Drive nie miałem tak wielkiej ochoty słuchać nieprzerwanie ścieżki dźwiękowej (chociaż tutaj wykorzystana jest jeszcze lepiej). Podkreśla akcję zjawiskowo. Rzadko kiedy filmy potrafią soundtrackiem tak dobrze określać stan psychiczny bohatera. Po trzecie, dostajemy perfekcyjnie skrojony thriller/slasher z lat 80., który – niczym nieodżałowany Sam Beckett – zagubił się gdzieś w czasie. Jeśli Gość nie obrośnie kultem, to tracę całkowicie wiarę we współczesnego widza. Podle zuchwałe, bezpretensjonalne kino. Zmontowane jak moje sny, zagrane niczym koncert ostro przyćpanych Rolling Stones. Adam Wingard zrobił najlepszy film Johna Carpentera w XXI wieku. 


2. STRAŻNICY GALAKTYKI (GUARDIANS OF THE GALAXY), reż. James Gunn
Rewitalizacja kina przygodowego w najlepszym stylu, która wraca nie tyle do elementów definiujących sukces Gwiezdnych wojen, co nawet jeszcze dalej – w czasy Flasha Gordona, Johna Cartera i Bucka Rogersa, gdzie filmowe widowiska były podporządkowane w pierwszej kolejności rozciąganiu uśmiechów widzów w stratosferę. Nie jest to może najbardziej perfekcyjny widowisko, ale hey, hey, what's the matter with your heeeeeead? zespołu Redbone przenosi mnie za każdym w kosmos i przypomina najbardziej bezpretensjonalny seans tego roku. Gunn wie jak poruszać się w gatunkowym oceanie i chwycić widza za serduszko. Jest dynamicznie, zabawnie, tanecznie, uroczo, a kiedy trzeba podniośle. I najważniejsze: zgraja podejrzanych archetypowych indywiduów naturalnie ewoluuję w tytułowy zespół, dzięki czemu chcemy siedzieć z nimi w Milano i łupać laserami we wrogie statki jeszcze przez wiele części. Film udowadniający, że Marvelowa formuła ma ciągle w rękawie kilka asów. Ooga chaka ooga chaka ooga ooga ooga chaka


– WILK Z WALL STREET (THE WOLF OF WALL STREET), reż. Martin Scorsese
Scorsese jest jak wino, a jego kino z wiekiem tylko nabiera energii. Hedonistyczny fantazmat oparty na faktach, przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, a jednocześnie nieokiełznany i sprawiający wrażenie wielkiej imprezy. Historia wzlotu i (koniec końców pozornego, bo bohater nadal dobrze sobie radzi) upadku, będąca najbardziej zuchwałą trawestacją amerykańskiego snu (idealnie komponująca się z zimnokrwistą wizją z Nocnego łowcy) od lat. Dodatkowo dostajemy fenomenalne dialogi, fantastyczny montaż i iskrzącą ekipę aktorską, w której króluje bezceremonialnie porzucony przez Oscara Leonardo DiCaprio. Wielki narkotyczny teledysk. Belfort czołgający się do samochodu to scena roku. 


3. POD SKÓRĄ (UNDER THE SKIN), reż. Jonathan Glazer
Jeden z najoryginalniejszych filmów sci-fi, jaki widziałem w ciągu ostatnich kilku lat. Kiedyś kosmici lewitowali gargantuicznymi statkami kosmicznymi nad Ameryką, dzisiaj bujają się zdezelowaną furgonetką po Szkocji. Jonathan Glazer budzi się z długiego snu (chociaż cały czas robił wybitne reklamy) i po raz kolejny przygotowuje prześliczne widowisko – znajduje piękno w podmokłych brytyjskich wsiach, skąpanych w deszczu brukowanych uliczkach i błotnistych lasach. Jestem zadurzony w poszczególnych kadrach i emanującej cielesnością Scarlett Johansson, która stanowi wyobcowany miks wulgarności, enigmatyczności oraz delikatności. Surrealistyczne, minimalistyczne widowisko, dodające swoją cegiełkę do kosmicznego horroru. David Cronenberg powinien zakochać się w takim szastaniu powłoką cielesną. 


4. JODOROWSKY'S DUNE, reż. Frank Pavich
Alejandro Jodorowsky, surrealistyczny wirtuoz celuloidu (zobaczcie Kreta, teraz) i niesamowicie intrygujący twórca komiksów, chciał kiedyś nakręcić herbertowską Diunę. Sam obraz miał jak najdokładniej przypominać projekcje umysłu osoby nafaszerowanej LSD (bo świat tego potrzebuje). W całą akcję zamieszani byli ludzie definiujący popkulturę XX wieku (H. R. Giger, Moebius, Orson Welles, Mick Jagger, Salvador Dali, Pink Floyd...) a bez projektu niebyłego obrazu Chilijczyka nigdy byśmy nie dostali Obcego, Łowcy androidów czy Matrixa. W fenomenalnym dokumencie Franka Pavicha radosny i przeuroczy Jodorowsky opisuje swoimi słowami legendę niezrealizowanego widowiska. To absolutna eksplozja pasji i magii kina. Ciężko znaleźć drugiego twórcę tak bardzo kochającego swoją pracę. Niezwykła opowieść o filmowej perle, wyraźnie wyprzedzającej swoje czasy, która na zawsze już ozdabiać będzie dno Morza Arcydzieł Straconych (leżąc obok Napoleona Kubricka). Opowieść Jodorowsky’ego o seansie Diuny Lyncha jest przeurocza. 


5. BABADOOK, Jennifer Kent.
Jennifer Kent w swoim debiucie, zrobionym po części dzięki zbiórce pieniędzy na Kickstarterze, eksploduje filmową erudycją (wyraźnie możemy tutaj dostrzec inspirację klasykami gatunku: Wstrętem, horrorami rodzinnymi z lat 70., Lśnieniem, przygodami koszmarnego Freddy’ego Kruegera, a nawet zaginionym London After Midnight Toda Browninga lub fantastycznymi wizjami Mélièsa), cały czas jednak trzymając filmowa materię w ryzach, podporządkowując twórczą energię przedstawieniu psychiki matki samotnie wychowującej dziecko, w której życie wbija się nagle maszkaron z diabolicznej książki dla dzieci (fenomenalna wizualna kreacja, pozbawiona na szczęście elementów CGI). Co jest prawdą? Co fikcją? Depresyjne napięcie narasta w świetnym tempie, a Essie Davis zaklina ekran swoją naprawdę złożoną kreacją. Horror, który pokazuje, że z gatunkowych schematów można nadal składać świeże opowieści i jedno z bardziej przewrotnych zakończeń w historii kina grozy. Nic dziwnego, że William Friedkin uznał Babadooka za najstraszniejszy film, jaki widział w życiu. 


6. ZAGINIONA DZIEWCZYNA (GONE GIRL), reż. David Fincher
W pewnym momencie zaczęły mnie irytować absurdalne wolty fabularne, ale po czasie – podobnie jak w przypadku Dziewczyny z tatuażem – film Finchera nadal nie chce wyjść mi z głowy. To ten typ reżysera, który ma film wykalkulowany w najdrobniejszych szczegółach i każdy seans otwiera widzowi oczy na coś nowego, przez co nawet ta, wydawać by się mogło jednorazowa fabuła, przyciąga niczym magnes i starzeje jak wino. Świetne zdjęcia, diabelnie inteligentna zgrywa z historii miłosnych i związków, przemyślana wiwisekcja roli mediów we współczesnym świecie oraz absolutnie fantastyczna Rosamund Pike. Przeraża mnie perfekcjonizm Finchera. 


7. JOHN WICK, reż. Chad Stahelski i David Leitch
Wielkie kino akcji w roku renesansu gatunku oraz najefektywniejszy duchowy spadkobierca filmów Woo i Hilla w XXI wieku. Fascynuje mnie mitologizacja głównego bohatera w świecie przedstawionym. Nie ma tu udziwnień, pozostawiono tylko konkretne „mięso”. Samo zarzewie vendetty jest dodatkowo niesamowicie wiarygodne. Wiadomo, w filmach można mordować ludzi na pęczki, a kobiety są skazane na śmierć od pierwszego pocałunku z (najczęściej nieogolonym i małomównym) herosem. Ale rozłupanie czaszki malutkiego beagle'a? Martwy pies to ostateczna granica filmowego złoczynienia i eksplozja emocji (szczególnie po tak przesłodkim wprowadzeniu małej istotki). Od dawna tak mocno nie trzymałem za kogoś kciuków. Świetnie nakręcona, maksymalnie wystylizowana, wypełniona konkretnymi facjatami (Nyqvist, Dafoe, McShane) i zjawiskową choreografią produkcja. Ma słabsze elementy (problematyczna wytrzymałość Wicka w starciach z różnymi zagrożeniami, zupełnie zbędny wątek z Adrianne Palicki), ale ostatecznie John Wick jest łykiem zimnej coli na Saharze filmowego szrotu. 


8. BLUE RUIN, reż. Jeremy Saulnier
Znakomite kino zemsty, które dopuszcza się odważnej wolty gatunkowej, zaczynając historię w miejscu, gdzie powinna się kończyć. Minimalistyczne, brudne, naturalistyczne i nieśpieszne kino, gdzie każde ujęcie jest pieczołowicie przemyślane. Głównemu bohaterowi daleko jest do ikonicznego blasku Charlesa Bronsona, ale właśnie z tego powodu jego nieporadność oraz hermetyczna egzystencja tak przyciągają. 


9. KAPITAN AMERYKA: ZIMOWY ŻOŁNIERZ (CAPTAIN AMERICA: THE WINTER SOLDIER), reż. Anthony Russo i Joe Russo
Całkiem zgrabna laurka dla kina szpiegowskiego czasów zimnej wojny połączona z superbohaterską konwencją i strachem przed wszechobecną inwigilacją ze strony rządu. Chris Evans jest niesamowicie charyzmatyczny – pozwala nam uwierzyć, że facet ubrany w jankeska flagę i dzierżący w ręce tarczę upstrzoną gwieździstym sztandarem, może być prawdziwą maszyną wojenną. Główną tego zasługą jest umiejętna reżyseria braci Russo, którzy rezygnują z komputerowego szrotu na rzecz klasycznego tłuczenia się po pyskach. Choreografia walka jest po prostu fantastyczna i po każdym kopniaku Kapitana czułem na sali kinowej fizyczny ból. Jasno obrany kierunek, duży haust świeżości oraz kupa dobrej zabawy. 


10. MAPY GWIAZD (MAPS TO THE STARS), reż. David Cronenberg
Pierwszy amerykański film Davida Cronenberga i od razu dostajemy finezyjne patroszenie pożerającego swoje dzieci hollywoodzkiego potwora. Zaprezentowana w typowym dla Kanadyjczyka stylu Fabryka Snów funkcjonuje w groteskowym zawieszeniu między jawą i snem, a wszystkie postacie mają głębokie blizny psychiczne (i to tylko, wirtuoz destrukcji mięsa nie mógł zrezygnować z deformacji ludzkiej cielesności) oraz przeżarte konsumpcjonistyczną zgnilizną charaktery. Ciężko uniknąć porównania z klasycznym Bulwarem Zachodzącego Słońca Billy’ego Wildera. Całości pomaga pochód świetnych ról: Julianne Moore celowała w Oscara (absolutnie fascynująca scena śpiewu, ostatecznie nominację zebrała za Still Alice), Mia Wasikowska notuje kolejny intrygujący występ, a Robert Pattison znów wzlatuje przy pomocy cronenbergowskiej magii. Kontrolowana pretensjonalność i bezceremonialna degrengolada wszystkich bohaterów dają finalnie przepyszną makabreską. Nie jest to film wybitny, ale w głowie zostaje długo po seansie.

0 komentarze: