Filmowe podsumowanie roku, czyli czego nauczyły mnie filmy w 2015?

11:59 Julian Jeliński 3 Comments

Listy najlepszych filmów wypływają co roku - niczym jak znawcy Gwiezdnych wojen po premierze Przebudzenia mocy. Dlatego zamiast nudzić was kolejną listą, pokrywającą się z innymi, które już
czytaliście, oglądaliście i – szczerze mówiąc – macie ich serdecznie dosyć, postanowiłem przygotować dla was spis rzeczy, których nauczyły mnie filmy z 2015 roku. A okazały się wspaniałymi nauczycielami, czekającymi tylko na pojętnych uczniów.


Jurassic World
Jurassic World nauczył mnie, że nie warto wracać do filmu, który kocha się miłością czystą i niezbrukaną cynizmem oraz że nie da się wrócić do klasycznej serii nie psując efektu nostalgii i nie tworząc wtórnej, sztucznej kopii. Bo to właśnie moja miłość do Parku Jurajskiego sprawiła, że z otwartymi ustami przekraczałem bramy nowo otwartego parku, chłonąłem każdą atrakcję, wzruszałem się podczas każdego odniesienia do oryginału, śmiałem się do rozpuku i wyszedłem z kina mając poczucie, że Colinowi Trevorrowi udało się uchwycić ducha oryginału. I potrzebowałem sporo, sporo, spooorroo czasu, by najpierw dotarło do mnie, że wcale nie uchwycił ducha, a jeszcze więcej czasu, by się z tym pogodzić. Zresztą wciąż wierzę, że znajdę sposób, by jakoś Jurassic World obronić. Nie wiem jak, ale znajdę.

Avengers: Czas Ultrona
Mściciele nauczyli mnie, że Marvel nas rozpuścił i to cholernie. W ciągu ostatnich siedmiu lat dostaliśmy tyle co najmniej przyzwoitych filmów o superbohaterach, że kolejną część przygód najpotężniejszej drużyny na świecie przywitaliśmy wzruszeniem ramion. Z drugiej strony Avengers nauczyli mnie, że nie ma sensu czekać na kolejnego solowego Hulka, a Scarlett Johannson jest takim potworem, że Hulk aż nauczył się pilotować samolot, by od niej uciec. Wiem też, że wszystkie tarcze mają wytrzymałość drewna - zarówno te z wibranium, jak i z Quicksilvera.

Do utraty sił 
Southpaw nauczył mnie, że akademia powinna jak najszybciej dać nominację Jake’owi Gyllenhaalowi, zanim zrobi sobie, albo (co gorsza) komuś krzywdę. Poza tym upewniłem się, że Eminem stanowi nieustanne źródło inspiracji dla kolejnych postaci: głupi, agresywny bokser; głupi pracownik fabryki w niedalekiej przyszłości (Elizjum), głupi pracownik myjni, któremu odwala (The Wash) – nie mogę się doczekać jaką następną postać zainspiruje.

System (Child 44)
Child 44 nauczył mnie, że jestem w stanie słuchać wszystkich możliwych akcentów, jeżeli używa ich Tom Hardy… A jak jeszcze rosyjski akcent wykorzystuje Gary Oldman, to już w ogóle nie interesuje mnie film, tylko wokalne szaleństwa obu panów…

Kingsman: Tajne służby
Po pierwsze – nauczyłem się, że „you don’t choose a pug life, I thought it was a bulldog”. Po drugie – dowiedziałem się, że księżniczki państw skandynawskich mają specyficzne upodobania seksualne, które zgrywają się z ich zdolnościami negocjacyjnymi (zawsze miło nauczyć się z filmu czegoś o świecie). I po trzecie – ważna, życiowa lekcja: jeżeli sepleniący milioner chce ci dać coś za darmo – nie ufaj mu (nawet jeżeli jest czarujący jak Pfamuel L. Jackpfon)!

Mad Max: Na drodze gniewu
Mad Max nauczył mnie, że wciąż można zrobić film, który ani na moment nie zwalnia i daje więcej satysfakcji, niż całonocny sex…no dobra – PRAWIE tyle satysfakcji. Poza tym uświadomił mi, że chcę wyhaczyć kobietę z hakiem (if you know what I mean…).

Creed: Narodziny legendy
Creed nauczył mnie, że Rocky NIGDY NIE UMRZE, że nawet bogate dzieciaki z L.A. automatycznie stają się biedne, gdy przyjeżdżają do Filadelfii (może to jakaś klątwa?), że najlepszą muzykę tworzą ci, którzy zaraz ogłuchną, a wszyscy Brytole to prostaccy kibole uwielbiający piłkę nożną. Kto by się spodziewał, że po stereotypowym przedstawieniu czarnych, rednecków, Rosjan, znów czarnych, nagle przyjdzie kolej na Brytyjczyków? Nigdy bym się nie spodziewał!

Ant-Man
Ant-Man nauczył mnie, że nie warto się przywiązywać do mrówek, bo tak szybko odchodzą… chlip… chlip… chlip… R.I.P. Anthony… na zawsze w naszych sercach… 

 Chwila ciszy…

Star Wars: Przebudzenie mocy
Przebudzenie mocy udowodniło, że jednak da się oddać hołd klasyce i nie popaść w nudne kopiowanie, którego nie da się dwa razy obejrzeć (patrzę na ciebie Jurassic World!). Nauczyło mnie także, że nie wolno inwestować w filmy, gdzie głównymi bohaterami są kobiety i niebiali, bo takie filmy nie przynoszą zysków… oh, wait… 
Gwiezdne wojny nauczyły mnie też, że mają baaaaaardzo dziwnych fanów. Bo tyle narzekania na Przebudzenie mocy w kontekście niezgodności z książkami i grami, na niszczenie „ducha” Rozszerzonego Uniwersum (z tych książek i gier wynikającego) zaczęło mi przypominać jęczenie zbyt rozpuszczonego dzieciaka, któremu rodzic dał za mało ekskluzywnych zabawek. A już najśmieszniejsze było właśnie to całe jęczenie, jak to Abrams „zabił” Gwiezdne wojny w stylu ultrahipsterów, dla których płyta CD zabija muzykę, bo powinno się ją słuchać tylko na porysowanych winylach. Moja rada: #KillYourself

Nienawistna ósemka
Tarantino nauczył mnie, że lepiej nie oczekiwać od reżysera arcydzieła, szczególnie zaraz po filmie, który kocha się miłością czystą niczym woda górskich potoków w Appalachach. Inaczej człowiek się zawiedzie i będzie siedział smutny w kinie, smucąc się jeszcze bardziej, bo zaraz po Ósemce zaczyna się Pulp Fiction… Ale z drugiej strony nauczył mnie, słowami Sama Jacksona, ile przyjemności i dumy można czerpać z zemsty, nawet gdy wydaje się obrzydliwa, a i z „bohatera” czyni sku$#!@#.

Straight Outta Comptom 
Filmowa biografia N.W.A. nauczyła mnie, że jednak da się zrobić ciekawy, wciągający, poruszający (ale nie ckliwy i melodramatyczny), wypełniony świetną muzyką, uczciwie wulgarny, prawie trzygodzinny biopic poświęcony rapowi (8 Mila nie liczy się z wiadomych względów). I nawet nie trzeba wrzucać żadnego mega znanego nazwiska, by przyciągnąć widzów (kto uważa, że Paul Giamatti przyciąga ludzi do kin powinien odstawić te prochy i przypomnieć sobie Kobietę w błękitnej wodzie Szmalajamanama). Nauczył mnie także, że najlepiej historię o czarnych, niezależnych, wyszczekanych nastolatkach i tym, jak walczyli z „białym” systemem muzycznym najlepiej najwyraźniej napisze biała kobieta i trzech białych mężczyzn… Interesujące…

LEGO: Liga Sprawiedliwości - Legion Zagłady
Ha! Tego się nie spodziewaliście na tej liście, prawda? Otóż animowane przygody Ligi Sprawiedliwości nauczyły mnie, że warto chłonąć głos Marka Hamilla, by móc się nim nakarmić na zapas, szczególnie, że się chłop nie nagadał za bardzo w Gwiezdnych wojnach (ehum... SPOILER ALERT!). Nauczyły mnie też, że jestem totalnie nieodporny na nieustające zabawy słowne, podwójne znaczenie słów, żarty językowe i innego rodzaju „puny”. Wystarczy kilkadziesiąt na przestrzeni kilkunastu minut i przyklejam się do monitora dopóki nie skończą się napisy po filmie. Nie mogę też zapomnieć, że to Attack of the Legion of Doom nauczył mnie NAJLEPSZEJ ksywy dla Batmana EVER: Polite Patrolman


A czego was nauczyły filmy z 2015 roku?
Może inne filmy były lepszymi belframi?
A może produkcje z tej listy dały wam inne lekcje?

3 komentarze:

  1. Widzę, że mam wiele do nadgonienia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odnosząc się do akapitu o Star Wars:
    Okej, po kolei. Kolega tutaj sprawę bardzo upraszcza, jak zresztą wiele czytanych przeze mnie artykułów "anty-" i "pro-" traktujących o miękkim reboocie Star Warsów. W gruncie rzeczy chodzi o to, żeby pokazać, że jakaś instancja jest be, czy to fani, czy to JJ Abrams, czy to Disney, a wartość informacyjna z tego żadna.

    Dlatego sprostujmy parę rzeczy. Niewiele osób pamięta, że stare Rozszerzone Uniwersum było tym, co zapełniało długie lata pustek pomiędzy filmami. W trakcie 16 lat między "Powrotem Jedi", a "Mrocznym Widmem" nowe historie z uniwersum ukazywały się w formie książek, komiksów i gier i w zasadzie wielu fanów (w tym ja) czuje się do tego dorobku przywiązanych. Później pojawiła się cała otoczka około-prequelowa i wielu autorów musiało baaaardzo naginać realia, żeby to wszystko razem dopasować. Żeby nie było za różowo - mieli określone instrukcje od Lucasa - np. że nie wolno uśmiercać Hana, Luke'a i Lei, że liczba Jedi rasy Wookiee i że droidy (sic!) nie tańczą. W ogóle Dżordż uwielbiał się wtrącać, mimo że z dumą oświadczał, że "on tych rzeczy nie czyta" i potrafił np. wbić twórcom gry "Darth Maul" wkroczyć w połowie produkcji i zmienić całkowicie koncepcję. No, ale Dżordż to Dżordż, więc nie mam zamiaru się tu nad nim rozwodzić. Co jest istotne, to fakt że Rozszerzone Uniwersum zapewniało wielu ludziom pewną CIĄGŁOŚĆ i względną stabilność. Czy wszystko było dobre? Absolutnie nie! Masa historii była bzdurnych i przekombinowanych, ale trafiały się prawdziwe perełki, które momentami stawiam wyżej od "Imperium Kontratakuje". Dla wielu fanów to było SW, z którym dorastali, które kolekcjonowali i do którego mają jakieś przywiązanie emocjonalne.
    Teraz tak - "Przebudzenie Mocy" jest DOBRYM filmem. DOBRYM, ale dosyć bezpiecznym z punktu widzenia casualowego i nowego odbiorcy. Zresztą, to co myślę o tym filmie dosyć dobrze oddał Dem w swojej recenzji. Co do skasowania starego uniwersum - rozumiem decyzję o pozbyciu się wszystkiego dziejącego się chronologicznie po filmach, bo trudno oczekiwać po widzu masowym, żeby przekopywał się przez X lat (nie zawsze dobrego) dodatkowego materiału tylko po to, żeby zrozumieć o co kaman. Co prawda wydaje mi się, że kwestia uniwersum Starej Republiki i wszystkiego dziejącego się przed prequelami wciąż jeszcze gdzieś "wisi", bo niby to nie jest kanon, a pojawiają się subtelne nawiązania... więc, kto wie?

    Dobra, to sytuację mamy za sobą, teraz odniosę się do samego artykułu.
    Bardzo łatwo pisać, jak się nie ma żadnego emocjonalnego podejścia z jakąś serią, czy jej aspektem, a i głosy krzykaczy nie pomagają w dobrym wizerunku fanów, ale do jasnej cholery... może jakiś research zanim się coś napisze? Bo mimo wszystko znacznej części fanów jednak się PODOBAŁO. Jak wspominałem, TFA to DOBRY film. Nie genialny. Nie objawienie. Nie zstąpienie kinematograficznego Jezusa na ziemię. Soldiny film, który pomimo całkiem pokaźnej ilości problemów ma mnóstwo uroku i moim zdaniem DAJE RADĘ. Nie zmienia to faktu, że JEST mi smutno, że Rozszerzone Uniwersum wyleciało, bo brakuje mi części rozwiązań, które tam się przyjęły. Szkoda mi, że historie niektórych postaci nie będą kontynuowane, a pewne koncepcje dotyczące np. Mocy raczej na pewno nie zostaną użyte. I co, to czyni mnie rozpieszczonym dzieciakiem?
    Jasne, że wiele osób będzie marudziło i nastawi się negatywnie "dla zasady", ale czy naprawdę trzeba tak to generalizować? Jeszcze hashtag walnąć na końcu, bo to takie trendi-dżezi-ironiczne, żeby się głupie sw-nerdy podenerwowały.

    Robercie, Radosławie - ja Was bardzo przepraszam, ale jak siódmy raz widzę, jak ktoś wypisuje takie pierdoły bez zupełnego rozpatrzenia innych punktów widzenia, to mnie cholera bierze. Niech kolega Jeliński zrobi minimalny research zanim coś napisze następnym razem.
    Bo się robi jak u naszych wszystkich znawców polityki, że można tylko "na lewo" i "na prawo", a wszystko pomiędzy to już nas nie obchodzi...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za komentarz, przepraszam, że dopiero dziś odpisuję, gdzieś umknęło mi powiadomienie, że skomentowałeś.
    Pozwolę sobie zadać proste pytanie: czym różni się Twoje zdanie: "wiele osób będzie marudziło i nastawi się negatywnie >>dla zasady<<" od mojego, wyrażonego w punkcie? Zgadzasz się ze mną, że wiele osób marudziło, co więcej - wiele osób marudziło "dla zasady", a przecież dokładnie o tym napisałem. Czyli nie zrobiłem "researchu" ponieważ napisałem to samo co Ty, ale ironicznie? Dziwne.
    Masz pełne prawo oczywiście nie zgadzać się ze mną i zwracać mi uwagę na kwestie, które poruszyłeś (zakładając, że o nich nie wiem, bo przecież nie zrobiłem "researchu"). Pozwolę sobie jednak podtrzymać swoje zdanie o nieproporcjonalnie wysokiej liczbie "urażonych fanów", które (niestety) oparłem na tym, z czym się zetknąłem, nie zaś na fanaberii i ignorowaniu "innych punktów widzenia".
    Btw. Jak to świetnie opisałeś, mój komentarz nie dotyczył tych, którym było SMUTNO, ale film się PODOBAŁ (co przecież z pewnością zauważyłeś). Ale rozumiem, że jeżeli wielkimi literami (najlepiej podświetlając ten fragment tekstu) nie oddałem hołdu tej części fanów, to automatycznie ich obraziłem w tym samym, jakże poważnym tekście, w którym równie poważnie płaczę nad śmiercią cyfrowo wygenerowanej mrówki.

    OdpowiedzUsuń