Recenzja: Wielka Kolekcja Komiksów Marvela #80 - Nick Fury, Agent SHIELD

14:46 Julian Jeliński 0 Comments

To były inne czasy: wrogowie mieli swoich przywódców, dla których poświęcali się niczym kamikaze, mężczyźni ratowali jasnowłose niewiasty, a Nick Fury wciąż był biały… Och, te wspaniałe lata 60. i ci wspaniali tajni agenci! Jakie to szczęście, że Wielka Kolekcja Komiksów Marvela w osiemdziesiątym tomie serii przypomniała nam przygody Nicka Fury’ego, Agenta SHIELD.


Jak najkrócej odpowiedzieć na pytanie, czy warto sięgnąć po ten tom? Jeżeli jesteś fanem wczesnych Bondów, uwielbiasz stare kryminały i filmy szpiegowskie (a już w ogóle, jeżeli lubisz stare powieści o tajnych agentach sprzed co najmniej pół wieku), to Nick Fury, Agent SHIELD z pewnością przypadnie ci do gustu. Czytając ten komiks nie da się nie zauważyć kadrów i plansz nawiązujących lub inspirowanych serią z Bondem – zarówno w tym dobrym, jak i złym znaczeniu. Co więcej, nie musisz być nawet mega fanem prehistorii Marvela, by docenić ten tom właśnie dzięki grze z konwencją przygód superszpiega.

Skoro już krótką odpowiedź poznaliście, to przyjrzyjmy się bliżej zawartości osiemdziesiątego tomu WKKM. Zacznijmy od Nicka Fury’ego. Jego wersja z końca lat 60. XX wieku to typowy agent swoich czasów – twardziel, który lubi się pojawić bez koszuli, uratować bezbronną blondynkę (którą oczywiście przerzuci sobie przez ramię), szorstki w obyciu wobec podwładnych, ale tak naprawdę szanuje ich i ceni (ale nie potrafi tego inaczej wyrazić, niż ciągłymi docinkami). Trochę przypomina majora Reismana z Parszywej Dwunastki (która nota bene wyszła w tym samym roku, co przygody zawarte w opisywanym tutaj tomie Wielkiej Kolekcji). Więc nawet pomimo tego, że to komiks upstrzony dymkami i narracją niczym filmy Nolana ekspozycją, czyta się go powoli, ale z nieukrywaną satysfakcją. Fury jest w swoim przerysowaniu niezwykle uroczy i dziś czytamy go z ironicznym uśmieszkiem i celowym dystansem, co sprawia, że komiks staje się znów „czytalny”.

Nie zmienia to jednak faktu, że Nick Fury, Agent SHIELD to prawdziwa książka i czyta się tą opowieść wręcz mozolnie (jeżeli oczywiście chce się ją przeczytać porządnie). Dziś czytelnika mogą zaskakiwać wstawki narratora mówiące, że „bohater wyciągnął szybko broń i wymierzył w przeciwnika”, gdy kadr pokazuje dokładnie to samo, ale to znak czasów, nie słabego scenariusza. Dlatego można właściwie przeczytać komiks dwa razy – za pierwszym czytając wszystkie dymki i praktycznie ignorując obrazy, a przy drugiej lekturze koncentrując się na kadrach, nie czytając już nic. I – co ważne – oba podejścia do komiksu będą satysfakcjonujące. Za pierwszym razem poznamy fabułę i będziemy całkiem nieźle się bawić wyłapując odwołania do Bonda czy Człowieka z W.U.J.K.A., a za drugim razem uraczą nas kadry Jima Steranko.

Warstwa wizualna sama w sobie jest warta poznania – dzięki temu tomowi mamy możliwość zaobserwowania jak Steranko najpierw tylko wykańczał szkice Kirby’ego, a potem zaczął wyrabiać własny styl. Możemy porównać sposób rysowania Nicka przez obu artystów i docenić jak Steranko potrafił jednocześnie pozostać wiernym wielkiemu poprzednikowi i pójść dalej – ryzykować, tworząc wspaniałe kadry i kompozycje. Dla większych fanów Marvela materiał, jaki dostali w tomie, to prawdziwa gratka – nie tylko możliwość porównania kreski Kirby’ego i Steranko, ale i rozwijania własnego stylu przez tego drugiego. Zresztą zwróćcie uwagę na niektóre kadry, które zeskanowałem z komiksu i powrzucałem tu – to prawdziwe perełki i nie trzeba, by znajdowali się na nich wszyscy superbohaterowie Marvela w „epickim zwarciu”.

Warto zwrócić uwagę nie tylko na to, ile się na tych kadrach „dzieje”, ile szczegółów zawiera każdy z nich, ale także na to, jak pomysłowo Steranko bawi się wymiarami, perspektywą, wrażeniem trójwymiarowości. To właśnie wizualna strona historii sprawia, że prawie pięćdziesięcioletni komiks na długo zapada w pamięci i będziemy do niego wracać pomimo zalewu literek na kadrach i dość przewidywalnej (w swojej nieprzewidywalności i niewyobrażalności, co rusz podkreślanej przez narratora) historii. To prawdziwa gratka mieć dostać ten komiks w języku polskim, a – co najlepsze – druga część przygód Nicka Fury’ego zawita do nas w Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela #95. Pozostaje tylko cierpliwie poczekać rozkoszując się pierwszym tomem przygód Fury'ego.




0 komentarze: