Koisz pisze: Smród brody Supermana

11:45 Patrick Bateman 0 Comments

Pamiętam taki komiks o Supermanie z brodą, który mnie zniesmaczył. To znaczy nie, że komiks ma brodę, tylko Superman ma brodę, choć komiks też już stareńki. Mgliście go pamiętam, bo mi potem wszystkie numery TM-Semica zabrał kuzyn chory na coś szkaradnego. Było mi go szkoda, bo leżał w szpitalu. Komiksów nie odzyskałem. Pisula Radek pewnie mi zaraz przypomni, dobry jest w te klocki, jakiś katalog bowiem nosi w głowie, z takimi zakładkami, dziurami. Ja mówię „Superman, broda, Superman w kosmosie, walczy z gladiatorami”, a on od razu – bach, trach, wymienia numer, rok wydania, rysownika, scenarzystę, markę tuszu... Komiks, w którym Superman z brodą się pojawił, był dla mnie ważny. Wtedy właśnie przysiągłem sobie, że nigdy brody nosił nie będę. No i ten Superman kończy właśnie swoją kosmiczną wędrówkę, wyczerpany piekielnie ładuje moce jakąś baterią słoneczną i macha na do widzenia kosmicie, dobrodusznemu ufokowi. Czas wracać na Ziemię. Ufok jednak nieśmiało zaznacza, że Superman powinien się ogolić, bierze więc nasz Człowiek ze Stali kawałek jakiejś kosmicznej blachy i laserowym wzrokiem pozbywa się długiej, gęstej brody. Ma to sens. Lois na pewno nie dałaby sobie wycałować ud, bo kryptońskie włosiwo musi drapać niczym szczotka druciana. Koniec golenia, ufok na to: „Prawdziwa, szlachetna twarz bohatera musi być gładka”. I mijają lata, ekranowi Supermeni pojawiają się i znikają. Ten z gębą Cavilla ponoć ma zagościć na ekranie nieco dłużej. Przyjrzyjmy mu się.



Odczarowanie szlachetności tego bohatera polega nie tylko na ukręceniu komuś łba (nie jęczcie, że spojleruję, każdy wie, komu zrobiono takie bubu na końcu „Man of Steel”, każdy!), ale na… zaopatrzeniu go w brodę. Mamy więc tego skrępowanego kompleksami, niepewnego swojej roli społecznej Clarka Kenta, który wygląda jak menel. Niby kompletny, bo strzela oczami, podnosi lokomotywy, ale oderwać się od ziemi, aby poszybować w niebo, może dopiero wtedy, gdy pogada sobie z tatkiem i ogoli się w kryptońskiej twierdzy. Jego ojciec brodę nosił, a owszem, gdyby jednak Jor-El żył, a nie objawiał się jedynie jako projekcja nieposiadająca zmysłu estetycznego, na widok gładkiego syna na pewno swoją brodę by zgolił. 
Mogę o brodach komiksowych bohaterów pisać i pisać. A jak Batman oszalał i w jaskini siedział, bo się sterydów nałykał i trzeba było mu detoks na siłę robić? Była broda. Broda, jako symbol upadku Mrocznego Rycerza. Ale to już inna historia.


Nigdy nie miałem brody, uważam jednak, że pisać o brodach mogę. Znam brody, mój ojciec nosił takową.
Oglądając stare zdjęcia rodzinne stwierdziłem, że może dam szansę brodzie, ale nigdy bez golenia nie wytrzymałem dłużej niż trzy dni. Miałem kiedyś taką trzydniówkę na MFK w Łodzi, może dlatego żona Alana Moore’a podczas tańca pomyliła mnie ze swoim genialnym mężem i uszczypnęła raz w tyłek. Kto wie, kto wie? Po trzech dniach już mi te twarde kły przebijają skórę, patrzę więc w lustro i mówię głośno – śmierć brodzie. Niczym Piotr I Wielki po powrocie z cywilizowanego świata – uważam, że broda nie przystoi bohaterowi. Może i hipsterom przystoi, oni muszą dzielnie te brody hodować, aby wydawać się mężniejszymi, ja jednak brodaczom nie ufam. No, może tylko tym dwóm, Pisuli i Sienickiemu. Tym brodom zaufam, choć pewnie śmierdzą. I czasami więc coś napiszę.

0 komentarze: