Recenzja: Wielka Kolekcja Komiksów DC Comics Tom 1 & 2 – Batman: Hush
Czytelnicy komiksów superbohaterskich są coraz bardziej rozpieszczani przez polskich wydawców. Egmont, Mucha, Sideca (czasami), Wielka Kolekcja Komiksów Marvela, a teraz ruszyła Wielka Kolekcja Komiksów DC Comics. Przekonajmy się zatem, jak się prezentuje przyglądając się bliżej pierwszym dwóm tomom kolekcji, w których zamieszczono historię Batman: Hush.Zanim przejdziemy do oceny samej historii przyjrzyjmy się samemu wydaniu. Eaglemoss nie uniknie porównywania do Hachette, co może (długoterminowo) okazać się błogosławieństwem, jeżeli wydawnictwo będzie umiało z tych porównań wyciągać wnioski. I wydarzenia związane z publikacją dwóch pierwszych tomów kolekcji wskazują na to, że Eaglemoss te wnioski wyciągać potrafi. Z wielką radością czytałem, że w odpowiedzi na skargi czytelników dotyczące strasznego smrodu komiksów wydawnictwo dokona zmiany kleju używanego przy produkcji, by spróbować rozwiązać problem. Podobnie bardzo ucieszyły mnie odpowiedzi na pytania, otwartość na dialog z fanami, publikacje dotyczące czasów dostarczania przesyłek i ewentualnych opóźnień na oficjalnej stronie Fb. Dla niektórych to tylko mało istotne szczegóły, ale dla mnie właśnie te szczegóły mogą zdecydować o odbiorze i popularności kolekcji. W tej dziedzinie Eaglemoss bije Hachette na łeb, na szyję. I mam nadzieję, że takich „mało istotnych szczegółów” będzie więcej.
Niestety samo wydaje komiksów WKKM nie dorównuje. Dostaniemy twardą oprawę, choć słabszej jakości niż u konkurenta. Podobnie będzie z papierem i tym, iż całość jest zdecydowanie zbyt błyszcząca (choć może dla kogoś będzie to zaletą?). O odpychającym zapachu pisałem już wyżej (a zapach komiksów WKKM po prostu uwielbiam!), mam jednak nadzieję, że Eaglemoss dotrzyma słowa i od 4 tomu komiksy będą już pachnąć jak świeżo skoszona trawa o poranku. Jakość wydania mogłaby być wyższa, jednakże WKKDC nadrabia wnętrzem publikując nie tylko wybrane tomy, ale i klasyczne komiksy (okraszone ciekawostkami „historycznymi”). To świetne rozwiązanie, które niejednego młodego fana przekona do sięgnięcia po starsze historie, a może nawet po zgłębianie Srebrnej czy Złotej Ery komiksów.
Gdy już mamy za sobą te kilka słów na temat wydania, możemy przejść do tego, co najważniejsze, czyli historii Batman: Hush.
„Hush” pierwotnie został wydany w roku 2003, w czasie, gdy sława rysownika Jima Lee i scenarzysty Jepha Loeba mogła zawstydzić samego Donalda Trumpa. Rzesze fanów czekały na tę historię i po dziś dzień wielu uważa ją za jedną z najlepszych z Mrocznym Rycerzem w roli głównej. Czy jednak słusznie?
W „Hushu” Batman musi rozwikłać zagadkę złoczyńcy sterującego wydarzeniami z ukrycia, który zdaje się wiedzieć nawet to, w kogo w nocy przeradza się Bruce Wayne. W historii powracają najbardziej znani przeciwnicy Batmana, najwięksi sprzymierzeńcy, a nawet postacie z przeszłości, które nie mają prawa żyć. Te 12 numerów przypomina czerwony dywan, na którym machają do fotoreporterów gwiazdy – od Ra’s al Ghula, poprzez Jokera i Harley Quinn, Killer Croca, aż po Supermana i Catwoman. Sporo „wielkich nazwisk”, czy jednak za nimi idzie równie „wielka historia”? W założeniu Loeba z pewnością tak. Pytanie jednak, co rozumiemy przez „wielką historię”?
„Hush” przypomina dobrze zrobiony, wakacyjny film akcji – jest idealny do chrupania popcornu, nie obraża twojej inteligencji, przynosi ogromną porcję rozrywki, trochę humoru i dużo scen walki na najwyższym poziomie. To zatem oznacza, że nie powinniśmy oczekiwać psychologicznego studium nowych problemów Batmana (jakby ich było mało) czy szokujących wydarzeń zmieniających na zawsze całe uniwersum (choć mój ukochany Killer Croc przez Husha zmienił się na zawsze i czytając ponownie tę historię tradycyjnie wylałem odrobinę whiskey, by oddać mu hołd). To ma być rozrywka superhero na najwyższym poziomie. I w tej kwestii „Hush” nie zawodzi zarówno w warstwie fabularnej jak i graficznej. Rysunki Jima Lee mają podkreślać każdy mięsień Batmana, dynamikę każdego uderzenia i (oczywiście!) każdą możliwą krągłość postaci kobiecych. Cała historia narysowana jest pięknie, w „klasycznym”, superbohaterskim stylu (który niektórych już pewnie znudził, niektórzy wolą więcej eksperymentów, ale nikt nie może zaprzeczyć, że prawie każdy kadr z tego komiksu nadaje się na efektowny plakat na ścianę).
Podobnie przedstawia się kwestia fabuły. Jeph Loeb konstruuje intrygę, która nie może zjeść własnego ogona, zgubić czytelnika i znudzić go wielością wątków. Dzięki temu tempo i rytm czytania „Husha” jest znakomity i nie mamy odczucia, że kolejne wątki są wprowadzane na siłę. Z drugiej strony postaci drugoplanowe pojawiają się na krótko, odgrywają swoją rolę i znikają (niczym pionki strącone z szachownicy, co – nie ukrywajmy – było rozwiązaniem celowym). To nie znaczy, że nie ma tu momentów słabszych – najczęściej krytykowane jest samo zakończenie historii i „reweal”, ale moim zdaniem wpasowuje się idealnie w cały schemat „letniego blockbustera”. To oczywiście częściowo wada, ale z drugiej strony inne rozwiązanie mogłoby okazać się niespójnym próbowaniem dorobienia drugiego dna do znacznie prostszej historii o zaufaniu (tak, gdy zabrać efektowne pojedynki, superzłoczyńców i Supermana, to okazuje się, że mamy przed sobą kolejną historię o problemach Batmana z zaufaniem).
Przypadek sprawił, że na polski rynek trafiła inna historia z Hushem w roli głównej – „Wieczny Batman”. Warto porównać sposób zbudowania intrygi w obu komiksach, by docenić „prostotę” rozwiązań Loeba i umiejętność kontroli tego, ile czasu poświęcić pobocznym wątkom i bohaterom. W porównaniu z „Wiecznym Batmanem” „Hush” prezentuje się jak prawdziwe dzieło sztuki. I powinniśmy o tym pamiętać, gdy zaczynamy narzekanie.
Na koniec muszę wspomnieć o tłumaczeniu (co zdarza mi się niezwykle rzadko w recenzjach). Eaglemoss zdecydował się jedynie na poprawianie istniejącego już polskiego wydania i „poprawiając” zostawił nam przykład absurdalnych szaleństw tłumacza. W pierwszym tomie Batman napotyka zwykłych rzezimieszków z biednych dzielnic Gotham, którzy nagle przemawiają do niego, jak niepiśmienni rolnicy upośledzeni umysłowo. Każdy dymek ich wypowiedzi boli i denerwuje zarazem: „skond wiesz”, „myślita, że kopyrtnął?”, „widziałem, jak spadnoł” itd. itd. Oczywiście w oryginale nie ma NIC, co pozwalałoby na tak obrzydliwe tłumaczenie. Ci ludzie z ulicy mają nam przypominać o najgorszych dzielnicach Nowego Jorku (NIE bagien w Missisipi), a w ich oryginalne wypowiedzi wkradło się raptem jedno „ain’t”, któremu to najbliżej do „slangu”. Nie potrafię zrozumieć, co mogło kierować tłumaczem, ani za nic go usprawiedliwić. To obrzydliwe kilka stron, które psują lekturę. Mam jednak nadzieję, ze z czasem redaktorzy pozwolą sobie na ingerencje w pierwsze polskie tłumaczenia i nie przepuszczą takich bezeceństw językowych. Dla dobra wszystkich czytelników.
Oceniając oba tomy pominę kwestię smordku i chwilowego zaćmienia tłumacza, gdyż to mało istotne szczegóły. „Hush” to wciąż bardzo dobry komiks superbohaterski, przynoszący czytelnikom sporo frajdy, emocji i piękną warstwę graficzną. Pewnie nie zostanie twoją ulubioną historią o Mrocznym Rycerzu, ale w najgorszym wypadku okaże się znakomitym „guilty pleasure”, do którego będziesz powracać raz na jakiś czas.
A! Nie zapomnijmy o tym, że WKKDC rozpieszcza nas historiami z Detective Comics #27 (pierwsze pojawienie się Batmana) oraz #33 dodanymi na końcu obu tomów.
OCENA: 4/6
Wielka Kolekcja Komiksów DC Comics
TOM 1 - BATMAN: HUSH, CZĘŚĆ 1,
TOM 2 – BATMAN: HUSH, CZĘŚĆ 2
Tytuł oryginału: Batman: Hush
Scenariusz: Jeph Loeb
Szkic: Jim Lee
Przekład: Jarosław Grzędowicz, Marek Starosta
Strony: 160 + 176
DODATKOWO:
DETECTIVE COMICS (vol. 1) #27 oraz #33
0 komentarze: