Tańcząc z komiksami, czyli recenzencki twist #5
Dzisiaj zapraszamy na spotkanie ze sztuką, przygody największego maga Marvela, klasyczne fantasy od Bedu, futurystycznego Batmana, Wieczną wolność i wampiry z Ameryki.Z BIEGIEM SZTUKI
Scenariusz: Ivana i Gradimir Smudja
Rysunki: Gradimir Smudja
Wydawnictwo: Timof i cisi wspólnicy
Gradimir oraz Ivana Smudja zapraszają czytelników do udziału w szaleńczym biegu po zawiłych i krętych ścieżkach historii sztuki. Wraz z bohaterami komiksu – Lisą oraz jej kotem Vincentem – zajrzymy do warsztatów malarskich mistrzów, poznamy tajniki ich pracy, a także wielkie dzieła będące częścią kulturowego dziedzictwa. Nie będzie to jednak nudna, podręcznikowa wycieczka, a to dlatego, iż twórcom udało się zaserwować autorską wizję życiorysów wielkich artystów, w których fikcja miesza się z faktami.
W Z biegiem sztuki czytelnicy spotkają dręczonego koszmarami Albrechta Dürera, nękanego problemami finansowymi Rembrandta, czy poszukującego swojej artystycznej drogi Pabla Picassa. Komiks Smudjów to przede wszystkim nietypowe obcowanie z kanonicznymi dziełami: Kaplicą Sykstyńską Michała Anioła, Strażą nocną Rembrandta, Krzykiem Edvarda Muncha czy Tratwą Meduzy Théodore'a Géricaulta. Obrazy wyrywają się z więżących je ram, stając się istotnymi elementami samej historii – zamieniają się w miejsca akcji przygód Vincenta i Lisy lub też same są bohaterami opowieści. Na przykład w historii Edvarda Muncha malarz mierzy się z dręczącą go postacią z Krzyku. Demoniczna istota nie daje artyście spokoju – męczy go podczas snu, pracy twórczej czy też w intymnych momentach korzystania z toalety.
Niewątpliwą zaletą Z biegiem sztuki jest wysmakowana warstwa graficzna. Gradimir Smudja w swoich nieco fantastycznych biografiach malarzy tworzy kadry, które są prawdziwymi perełkami. Nie chodzi jednak wyłącznie o jego zdolności plastyczne, doskonale wpasowujące się w opowieść o artystach, ale także o umiejętne korzystanie z komiksowej narracji. Rysownik na przykład wykorzystuje w praktyce rozważania Leonarda da Vinci dotyczące perspektywy. Smudja potrafi wpisać się w nurty, jakie reprezentowali jego wielcy poprzednicy. Dotyczy to zarówno tematów kojarzonych z ich obrazami, jak i pewnych rozwiązań graficznych, których używali w swoich pracach. W komiksowej mini-biografii René Magritte'a dominują parasole, fajki i jabłka, natomiast w opowiastce o Williamie Turnerze prym wiodą statki.
Komiks Smudjów to interesująca opowieść o wielkich nazwiskach malarskiego panteonu. Skupienie się na różnych artystach pozwoliło autorom rozbić komiks na kilkunastostronicowe historyjki. Dzięki takiemu rozwiązaniu mamy do czynienia z ciekawymi, pozbawionymi dłużyzn biografiami malarzy, prezentującymi ich temperament oraz czasy w jakich przyszło im żyć. Warto jeszcze raz podkreślić, że Z biegiem sztuki nie jest ciężkostrawnym wykładem z zakresu historii sztuki – stanowi natomiast fantastyczną, pełną twórczej energii komiksową wizją niezwykłego żywota artystów. 4 gwiazdki
Łukasz Słoński
WIECZNA WOLNOŚĆ
Scenariusz: Joe Haldeman
Rysunki: Marvano
Wydawnictwo: Egmont Polska
Wieczna wojna (oczywiście również w wersji książkowej) to bezsprzecznie jedno z arcydzieł science fiction. Pełne fantastycznych pomysłów, świetnej narracji osadzonej na niesamowitości temporalnych zawirowań, celnych komentarzy dotyczących zbrojnych konfliktów i (braku) komunikacji między(nie tylko)ludzkiej, przyozdobione dodatkowo zjawiskowymi rysunkami niezmordowanego Marvano, o czym pisałem szerzej tutaj.
Komiksowa kontynuacja opowieści o Williama Mandelli i Marygay Potter, chociaż stworzona przez ten sam duet twórców prawie piętnaście lat później, jest naturalną kontynuacją, za którą warto się zabrać zaraz po lekturze Wiecznej wojny. Opiera się na trochę innym pomyśle, bo chociaż bohaterowie nadal wykorzystują czasowe kalkulacje wynikające z podróży kosmicznych, aby wciąż być ze sobą mimo upływu setek lat, to przez lwią część fabuły śledzimy ich już w wieku dosyć zaawansowanym, gdy wojna z Bykarianami jest odległym wspomnieniem, a w kosmosie panuje pokój. Z wojną Joe Haldeman rozprawił się w poprzedniej części – osią kontynuacji staje się problem czasów pokoju, gdy dla utrzymania harmonii wyrugowany zostaje indywidualizm, tak ważny dla określenia granic człowieczeństwa. Futurystyczna rasa ludzka stała się kolektywem złożonym z klonów – zunifikowaną świadomością, zwaną Człowiekiem, która współpracuje z podobnym tworem Bykariańskim. Mandella, Potter i jeszcze kilka innych osób zachowujących swoją świadomość stanowią archaizm, odrzut nieprzystający do zastanych czasów – ludzki, przez co ułomny, nieperfekcyjny. Ale czy to nie te nasze pozorne ułomności, jak uczucia, stanowią o wspaniałości ludzkości? Pojawia się też bardzo oryginalne spojrzenie na motyw Boga w świecie przyszłości, ładnie domykające opowieść i wpisujące się w jej pacyfistyczne przesłanie.
Twórcy świetnie bawią się motywami SF i koncepcją futurystycznego rodzaju ludzkiego, przy okazji przeprowadzając skrupulatną wiwisekcję przyziemnych ludzkich problemów – wynikających z prowadzenia życia rodzinnego, seksualności, odpowiedzialności będącej wypadkową posiadania wolnej woli. To przepięknie rozrysowana, szczegółowa historia – piękną pod względem formy i treści. Wieczna wolność jest jednym z kamieni milowych komiksowego SF, który wypada postawić na półce obok Wiecznej wojny.
Radosław Pisula
Scenariusz: Bernard Dumont
Rysunki: Bernard Dumont
Wydawnictwo: Egmont Polska
Hugo Bedu to komiks wielki i w Polsce bardzo dobrze znany. Wystarczy zapytać o niego przeciętnego zjadacza komiksów w wieku około trzydziestu lat, by zobaczyć, jak na jego twarzy rodzi się uśmiech na wspomnienie tej lektury. Piszący te słowa również się do nich zalicza, a jeden z tomów Hugo (wydanych w latach 90. przez oficynę Orbita) był również pierwszym komiksem, jaki miałem przyjemność przeczytać. Dlatego ta sympatyczna opowieść o małym rudym trubadurze Hugo, podróżującym z wielkim niedźwiedziem Biskoto, nadal zajmuje szczególne miejsce na mojej półce. I wreszcie, po wielu latach wertowania zapowiedzi wydawniczych, na wygłodniały regał trafia wydanie zbiorcze, zawierające wszystkie sześć opowieści narysowanych przez Bedu. Można więc wreszcie zastąpić te zniszczone wielokrotnym czytaniem egzemplarze z Orbity twardookładkową księgą i skoncentrować się na powolnym wycieraniu stron powtarzającą lekturą (z nadzieją, że za dwadzieścia lat, gdy stan tego tomu znacznie się pogorszy, do sklepów trafi kolejne wydanie).
Jednak, jak to w życiu bywa, nie zawsze dostajemy to, co dokładnie byśmy chcieli, więc nowe wydanie Hugo nie jest, niestety, idealne. Album został okrojony o dodatki obecne w oryginalnym wydaniu francuskim w celu obniżenia ceny. Ta zawartość została wydana osobno w limitowanym nakładzie... z taką samą okładką (dodano tylko podtytuł informujący, że jest to przewodnik). Materiały zawarte w dodatkach są ciekawym, cóż, dodatkiem do komiksu, ale niestety średnio sprawdzają się jako osobna pozycja.
Innym minusem wydania jest (o czym pewnie już zdążyliście usłyszeć) tłumaczenie. Samo w sobie nie jest karygodne, aczkolwiek można spotkać w nim trochę tak zwanych „wierzbiętyzmów”. Wrzucone na siłę odniesienia do innych elementów popkultury mogą bawić część osób, ale niektórych przyprawią jedynie o głośne zgrzytanie zębami.
Jeśli jednak przymkniemy oko na te drobne wady, to Hugo jest zdecydowanie pozycją wartą miejsca na każdym regale. Nawiązanie do Wróżbity Macieja za miesiąc przestanie być czytelne, a lektura przygód rudego trubadura zostaje w sercu na długo. Sprawdzone w latach dziewięćdziesiątych.
Robert Sienicki
DOKTOR STRANGE – POCZĄTKI I ZAKOŃCZENIA
Scenariusz: Joe Michael Straczynski
Rysunki: Brandon Peterson
Wydawnictwo: Egmont Polska
Po sukcesie pisanego od 2001 roku The Amazing Spider-Man J. Michael Straczynski, w 2004 roku, został zatrudniony do opowiedzenia od nowa historii Stephena Strange'a. Planowana seria skończyła się na sześciu zeszytach i została zamknięta w albumie zatytułowanym Początki i zakończenia. Poza kosmetycznymi zmianami względem oryginału Stana Lee i Steve'a Ditko z 1963 roku (jak zmiana profesji bohatera, który teraz jest chirurgiem plastycznym, czy okoliczności znamiennego wypadku, gdzie brawurową jazdę samochodem zastąpiono brawurowym narciarstwem wysokogórskim), Straczynski nie ma pomysłu jak w ciekawy i intrygujący dla dzisiejszego czytelnika sposób opowiedzieć genezę największego maga uniwersum Marvela. Przez większą część albumu obserwujemy zadufanego w sobie dupka, z którym trudno sympatyzować. Przeładowane drewnianymi tekstami kadry sprawiają, że dostajemy historię pozbawioną dynamiki i zwyczajnie nudną, a gdy na scenie pojawiają się demony z innego wymiaru polujące na Strange'a, ich wysiłki obserwujemy bez jakiejkolwiek ekscytacji – nie dbamy o los bohatera, zaś fabularne twisty w swojej głupocie przyprawiają o ból głowy. Czarę goryczy przepełnia finałowe starcie z Dormammu – nie dość, że Strange w iście magiczny (czyt. całkowicie nieprawdopodobny) sposób zyskuje swe moce i przywdziewa charakterystyczny płaszcz lewitacji na zaledwie kilka ostatnich stron, to jeszcze bez zbędnego wysiłku udaje mu się pokonać potężnego demona. Początki i zakończenia zamiast dostarczać prostej i satysfakcjonującej rozrywki, wywołują tylko irytację, a poczucie zażenowania rośnie w miarę czytania.
Jan Sławiński
AMERYKAŃSKI WAMPIR – TOM 5
Scenariusz: Scott Snyder
Rysunki: Rafael Albuquerque, Dustin Nguyen
Wydawnictwo: Egmont Polska
Gdybym miał opisać serię Amerykański Wampir jednym słowem, to była by to “konsekwencja”. Snyder z wielką precyzją, systematycznością i właśnie konsekwencją rozwija historię nowej odmiany wampirów. Nawet, jeśli któraś z historii nie dotyczy bezpośrednio głównego wątku, to ma ona na niego niemały wpływ. Nie inaczej jest w piątym tomie serii. Główna historia – Władca koszmarów – to opowieść o próbie odbicia z rąk Wasali Gwiazdy Zarannej protoplasty rasy karpatczyków, samego księcia nocy - Drakuli. Chociaż dzieje się równocześnie z głównym wątkiem, to i ona zmienia w pewnym stopniu krajobraz tego świata i trochę inaczej rozstawia pewne pionki na szachownicy. Snyder nie waha się też pogmatwać jeszcze bardziej życia głównej bohaterki i zmusza ją do współpracy ze Skinnerem Sweetem, co prowadzi opowieść w nowe rejony. Po Seanie Gordonie Murphym i Jordim Bernecie, tym razem gościnnym rysownikiem jest mistrz akwareli, znany z Heart of Hush czy Batman: Streets of Gotham, Dustin Nguyen. Podobnie jak poprzednicy, Nguyen doskonale odnalazł się w wampirycznych klimatach, a jego lekka kreska i delikatne kolory nadały opowieści świeżości.
Marcin Łuczak
BATMAN – ROK SETNY
Scenariusz: Paul Pope
Rysunek: Paul Pope
Wydawnictwo: Egmont Polska
Paul Pope to jeden z najoryginalniejszych dzisiaj twórców na amerykańskiej scenie niezależnej, który jednak lubi czasami poflirtować z wielkimi wydawnictwami, a swoje historie często zasadza na przepastnym dorobku amerykańskiej pulpy, czego dobrym przykładem jest wydany u nas nie tak dawno Battling Boy. Również w tym klimacie zatopione są jego opowieści z Batmanem – i chociaż jest ich niewiele, to każda wybija się wyraźnie na tle całej mitologii Mrocznego Rycerza.
Egmont rzuca czytelnikom na pożarcie jego najbardziej rozbuchane nietoperzowe dokonanie – jedyną długą opowieść ze świata DC, za którą na dodatek zgarnął Nagrodę Eisnera, czyli największe amerykańskie wyróżnienie komiksowe. To niepodrabialna Pope’owa wariacja na temat Batmana – akcja osadzona jest w przyszłości, dokładnie sto lat od jego pierwszego pojawienia się w Gotham w 1939 roku. Przez lata bohater był uważany za miejską legendę, a w archiwach policyjnych nie ma o nim żadnych konkretnych danych. Pojawia się jednak znowu na dachach miasta i zaczyna wielkie sprzątanie, ściągając sobie na głowę stróżów prawa z futurystycznymi zabawkami. Kim jest? Czy za maską kryje się ta sama osoba, co kiedyś? Jak to możliwe? Pope bawi się tym pomysłem i same odpowiedzi nie są tu najważniejsze – prym wiedzie niepodrabialny klimat: połączenie brudu miasta w klimacie filmów noir z cyberpunkowymi gadżetami z niedalekiej przyszłości. Nie ma tu przestojów, akcja toczy się nieustannie, a scenarzysta w żaden sposób nie oszczędza bohaterów, co idealnie podkreśla kreska Pope’a – niesamowicie dynamiczna, płynna, z energiczną mimiką bohaterów. Dostajemy ładny przekrój historii Batmana (znajdziemy tutaj nawiązania na przykład do wersji Adama Westa czy Franka Millera), a sama główna historia naprawdę angażuje, zachęca do zadawania pytań, nie nudzi. Udowadnia, że nawet opierając się na schematach można popchnąć tego komiksowego dziadka w nowym kierunku.
Nie jest to może kamień milowy w historii komiksu, ale na pewno dostajemy bardzo dobrą lekturę (w tym wydaniu uzupełnioną jeszcze krótkimi historiami Pope’a z Mrocznym Rycerzem), którą spokojnie można pożyczyć komuś dotychczas unikającemu peleryn.
Radosław Pisula
0 komentarze: